Naturalne środowisko człowieka to takie środowisko, w którym dla człowieka miejsca nie ma
Od niedzieli można „Gościa” czytać o godzinę dłużej przy świetle dziennym. To w zasadzie jedyna korzyść ze zmiany czasu. Dokonujemy tej zmiany dwa razy do roku, choć większość przyczyn, dla której kiedyś ją wprowadzono, ustała. Niemniej przyzwyczajenie trwa i bardzo się dziwię, że przyjaciele środowiska nie podnoszą larum: przecież takie manipulowanie przy zegarku to jawny gwałt zadany przyrodzie. Szczególnie okrutna jest wiosenna zmiana czasu, bo skraca o godzinę sen milionom osobników gatunku ludzkiego, którzy lubią się wyspać.
Ach, zapomniałem, że gatunek ludzki nie wchodzi w sferę zainteresowań obrońców środowiska. Naturalne środowisko człowieka to takie środowisko, w którym dla człowieka miejsca nie ma.
Biorąc pod uwagę galopujący rozwój praw człowieka, dzięki którym skazany gwałciciel i morderca może skarżyć matkę ofiary za nazwanie go „zwierzęciem”, dziwi mnie, że nikt jeszcze nie podniósł kwestii prawa do własnego czasu. Nawet w Ameryce zmieniają czas, choć tam konstytucja zakazuje kar szczególnie okrutnych i zbędnych, a odebranie godziny snu świetnie pasuje do tej kategorii. I tak mamy szczęście, że wystarczy przestawić zegar. Cóż mają powiedzieć obywatele niektórych krajów ościennych, gdzie po wyborach trzeba znowu przestawić kalendarz, cofając go o jakieś dwadzieścia lat? To się zdarza, gdy wybory odbywają się rzadko, nam to nie grozi, bo wyborów u nas dostatek. Nawet jeśli po którychś się cofniemy, to potem nadrobimy.
Raz wybieramy przyszłość, potem doceniamy przeszłość, w zasadzie najmniej czasu zostaje na teraźniejszość. Taka huśtawka przypomina latanie samolotem przez Atlantyk – podróż jest krótka, ale przyzwyczajenie do strefy czasowej trwa tydzień. Kiedyś podziwiałem polityków, którzy latają tam i z powrotem, i nie widać po nich znużenia. Gdy sekretarzem stanu USA był Henry Kissinger, opowiadano, że jeśli nad oceanem mijają się dwa samoloty, to w każdym z nich siedzi Kissinger. Teraz skłaniam się ku hipotezie, że najważniejsi politycy są cyborgami.
Normalny człowiek nie mógł-by funkcjonować, ignorując swój zegar biologiczny. Innym dowodem na pochodzenie polityków z kosmosu jest ich ubiór: zima czy lato, oni stale w garniturach. Nie marzną, ani się nie pocą. Czy politycy są z Marsa, czy z Wenus, to w tej chwili nie ma znaczenia. Bardziej istotne jest to, że ich wewnętrzne zegary pędzą jak szalone. Częstotliwość tych wewnętrznych zegarów jest odwrotnie proporcjonalna do frekwencji wyborczej, bo elektorat nie jest Kissingerem i nie lubi ciągle latać (na wybory).
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim