W zeszłym tygodniu usłyszałem, że mamyw Polsce przewrót. Po paru godzinach okazało się,że tak naprawdę nic sięnie stało, po prostu obradował polski Sejm
Przed laty przyjechałem do Neapolu pociągiem. Na peronie tłumy rozemocjonowanych ludzi biegających we wszystkich kierunkach i głośno coś wykrzykujących. Podróżująca z nami zakonnica spytała z lękiem „Co się stało?”. „Nic, proszę siostry. Po prostu jesteśmy w Neapolu” – uświadomił nas jedyny w przedziale pasażer, który już widział kiedyś Neapol, ale szczęśliwie przeżył ten eksperyment.
Przypomniała mi się ta historia, gdy pewnego dnia w zeszłym tygodniu usłyszałem, że mamy w Polsce przewrót, a na czele junty stoi już nie generał, ale sam marszałek. Po paru godzinach okazało się, że tak naprawdę nic się nie stało, po prostu obradował polski Sejm. Nie chciałbym tego bagatelizować, ale zdaje się, że całe to zamieszanie wywołało większe wrażenie na politykach i dziennikarzach, niż na mieszkańcach naszego kraju, którzy zdążyli się już przyzwyczaić. Jeśli sejmowe przepychanki ktoś nazwał próbą puczu, to jak nazwać jazdę po oblodzonych drogach, a zwłaszcza usiłowanie znalezienia miejsca do parkowania wśród zasp? Odcinkiem specjalnym rajdu Archangielsk–Czukotka? Nawiasem mówiąc, jak to zauważył jeden z redaktorów GN, trudności zimowe dowodzą, że naród nasz bardzo jest pracowity: gdy śnieg był sypki, to nikt go nie wywoził, heroiczne wysiłki podjęto dopiero po fali mrozów, która zmieniła zaspy w betonowe umocnienia.
Polacy przywykli do odcinków specjalnych, z których składa się kręta linia naszej państwowości. Mimo początkowych trudności, w nowej sytuacji odnajdują się też media, dla których rządy PiS-u były szokujące parę miesięcy temu. Na przykład telewizja publiczna podaje niby te same wiadomości co zawsze, ale uważny obserwator dostrzega subtelne różnice. Któregoś dnia na przykład pokazali materiały o zbyt małych nakładach na kulturę, o inicjatywach Caritas i o trudnościach niektórych firm ze znalezieniem pracowników. Normalka, ale jako ilustrację pokazano nadwerężone schody biblioteki w Gorzowie, księdza otoczonego dziećmi z Gorzowa oraz zakłopotanego właściciela jakiejś gorzowskiej fabryki. Niby nic, ale może premier zobaczy i zapamięta nazwisko realizatora.
Jedni szukają uspokojenia w Gorzowie, innym brak bodźców. Gdy moje ciśnienie się obniża, czytam prowizorium budżetowe wydziału albo ministerialne rozporządzenie o standardach nauczania. Inni oglądają niekończące się debaty polityczne i poważnie traktują manifesty ich uczestników. Znacznie przyjemniej byłoby pojechać do Neapolu, gdzie emocji nie brakuje, a zima jest łagodniejsza.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim