Po raz pierwszy nie było problemu komuny, postkomuny, parakomuny, neokomuny czy jakkolwiek nazwać te wszystkie formacje wyrosłe z ducha i ciała peerelu
Dwie trzecie wyborów mamy już za sobą, jeszcze tylko jedna tura ,,prezydencka”, i wybrańcy będą mogli się wziąć do pracy. Wiele było narzekania na te wybory, pewnie jeszcze niejedną skargę usłyszymy. A to, że frekwencja taka mała, a to, że nie ma na kogo głosować, a to jeszcze coś innego.
Co do frekwencji padają nawet propozycje, żeby wprowadzić głosowanie obowiązkowe, przeciwko czemu sprzeciwiam się stanowczo. Sam uczestniczyłem we wszystkich wyborach w wolnej Polsce, więc grzywna mi nie grozi. Przykro, że tak wielu moim rodakom nie chce się pofatygować i postawić krzyżyka przy którymś nazwisku. Jednak nie po to obalaliśmy komunę, która potrafiła doprowadzić do urn 99,9 proc. ludności, żeby teraz prawo zamieniać w obowiązek.
Ciekawe zresztą, jak ten obowiązek miałby być egzekwowany? Obawiam się, że – tak jak w znanych przykładach działalności urzędów skarbowych – ofiarami padłyby jakieś rencistki, z których łatwo zedrzeć parę groszy. Inni albo załatwiliby sobie usprawiedliwienia, albo nie zapłaciliby, bo i tak nie mają z czego.
Potrzebna jest raczej gruntowna zmiana sposobu edukowania społecznego. Trzeba spytać, jak w szkole przedstawiane są związki pomiędzy państwem a obywatelem. Trzeba spytać, dlaczego obywatele nie widzą związku między własnym zaangażowaniem a działaniami władz. Trzeba odpowiedzieć na liczne jeszcze pytania, które, mam nadzieję, nasuną się politykom. Trzeba też dostrzec fenomen obecnych wyborów, a właściwie całą serię niezwykłych zjawisk, które paradoksalnie powodują, że nie są one dla publiczności tak ciekawe jak te sprzed kilku lat. Przede wszystkim po raz pierwszy od dawna nie było problemu komuny, postkomuny, parakomuny, neokomuny czy jakkolwiek nazwać te wszystkie formacje wyrosłe z ducha i ciała peerelu.
O godność prezydenta rywalizują ludzie o podobnej w gruncie rzeczy przeszłości. Ze swego doświadczenia wysnuwają oni odmienne wnioski na przyszłość, jednak całkiem sporo jest spraw, o których w ogóle nie dyskutują, bo uważają je za fundament nowej Polski. Debaty, które oglądamy, nie są porywające, ale skończyły się takie skandale, jak pamiętne przesłuchanie Krzaklewskiego przez red. Gembarowskiego w TVP. Dyskusja nie zniża się do poziomu retoryki Leszka Millera, który tak zawzięcie walczył o władzę, że mieszał z błotem nawet niezbędne dla państwa reformy. Więcej się mówi o naprawie Polski niż o błękicie oczu i straconych kilogramach. Ktokolwiek wygra, będzie miał silną opozycję: to lepsza gwarancja sukcesu niż przeszłe zasługi albo układy w przeszłości.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim