Dobrze, jak ktoś zaufany wysłucha. I jeszcze świadomość, że pośrodku tego spotkania i rozmowy jest Jezus
Właśnie wróciłem od chorych. Comiesięczny objazd z Komunią św. rozkładam na dwa dni. Wróciły mi dziś wspomnienia sprzed lat. Jak chociażby to z Bytomia. W zakrystii kartka z adresem po śląsku: „Wolności 52, lewy hinterhaus, furtka na kecie” (hinterhaus to oficyna, keta – łańcuch). Adres okazał się bardzo precyzyjny. Albo inne – idę pieszo, wojsko jedzie na ćwiczenia, na skrzyżowaniu żołnierz kieruje ruchem. Wstrzymał na chwilę pojazdy, wykonał „prezentuj broń” i dopiero puścił kolejną ciężarówkę. To było „w tamtych czasach” – odważny był chłopak.
Byłem kiedyś z dwójką ministrantów w naszym biskupim mieście, zaszliśmy do sklepu z kościelnym wyposażeniem. Oko padło na puszeczkę do zanoszenia Komunii chorym. O! Od dawna szukam takiej! „Ładna, chorzy od razu poczują się lepiej” – usłyszałem komentarz. Nie poczują się lepiej, ale czy wiesz, ile opłatków mieści mi się w naszej? „Nie wiem”. Kilka. A potrzebna puszka na mniej więcej trzydzieści. „To kiedyś nie robili takich dużych?”. Nie. Bo kiedyś nie było regularnych odwiedzin chorych. „Dlaczego?”. Znasz nasze wioski. Ile kilometrów muszę zrobić, żeby objechać wszystkie zakątki? „Nooo, może pięć”. A, widzisz, że nie znasz. Jeśli mam chorych wszędzie, to ponad piętnaście. Samochodem to nie problem, ale pieszo to trwałoby bez końca. Dlatego dawniej nie było takich regularnych odwiedzin. Ksiądz szedł tylko do chorego, do którego został wezwany. „No, to dobrze, że są samochody”.
Były konie, rowery, później taksówki, nawet tramwajem jeździłem z Komunią. I zawsze chorzy tak samo czekali na Pana Jezusa. Bo nie na księdza. No, na księdza też. Przecież nie wpadam do mieszkania na dwie minuty, by tylko podać Komunię, nawet nie tylko po to, by pomodlić się krótką, liturgiczną formułą. Najpierw jest czas na rozmowę. Najczęściej o tym, co boli. I to niekoniecznie fizycznie – częściej boli dusza, serce. A powodów dużo. Wcale nie musi to być narzekanie – babcia Rózia zawsze zadowolona. Dobrze, jak ktoś zaufany wysłucha. I jeszcze świadomość, że pośrodku tego spotkania i rozmowy jest Jezus. Na to potrzeba trochę czasu, dlatego przed laty nie mogłem strawić narzuconej sytuacji, gdzie dostawałem listę kilkunastu osób, taksówkę i... jedną godzinę. Postanowiłem sobie, że gdy będę proboszczem, żadnych limitów czasu tu nie będzie. I nie ma.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świetów