Przerażenie mnie ogarnęło, gdy w rozmowie ktoś skomentował pomysł ustalenia kwot wolnych od podatku dla rodzin wielodzietnych: „premia dla dzieciorobów”
Nie wiemy jeszcze, jakie będą losy propozycji ministra finansów dotyczące kwot wolnych od podatku dla rodzin mających dzieci na utrzymaniu. Życzę rodzinom jak najlepiej. Tym bardziej że sam kiedyś pisałem w tym miejscu: „Kolejne rządy machają chorągiewką z napisem polityka prorodzinna, ale nie mają pojęcia, o co tak naprawdę chodzi”. Dobrze, że pojawiła się pierwsza jaskółka zwiastująca wiosnę.
Wszelako przerażenie mnie ogarnęło, gdy w takiej nieformalnej rozmowie ktoś skomentował pomysł: „premia dla dzieciorobów”. Nie odpowiedziałem nic, bo mnie zamurowało i pewnie zadziałała opcja, że z wariatami lepiej nie zaczynać. No bo kto przy zdrowych zmysłach użyje takiego epitetu. Aliści tego samego wieczoru, dokładnie to samo określenie, przy tym samym temacie zobaczyłem na internetowym forum. Przypadek? Wspólne źródło w jakimś dziennikarskim komentarzu?
Niedawno opowiadał mi jeden z proboszczów o patologicznej sytuacji w jego parafii. Konkubinat, kilkoro dzieci. Potem równocześnie druga kobieta i kolejne dzieci. Wspólne. Umiejętne wykorzystywanie wszystkich socjalnych ulg, dodatków, zapomóg. Z tego można jakoś żyć, byle dzieci nie umarły z głodu. Wszystko zgodnie z literą prawa. Być może, patrząc na takie sytuacje, przyjdzie do głowy określenie „dzieciorób”. Ale rozciąganie tego strasznego słowa na życie zdrowych, wielodzietnych rodzin?
Kilka dni później rozmawiam z młodą mężatką. Po studiach, mąż z dość dobrą pensją. Mieszkają w wynajmowanym pokoju. Oczywiście, dziecka mieć nie mogą. „Ksiądz rozumie!”. Rozumiem. Ale nie jestem pewien, czy za tymi, bez wątpienia słusznymi argumentami nie kryje się przypadkiem typowa dziś niechęć do dziecka. Innymi słowy: czy istotnie nie mogą mieć dziecka ze względu na takie warunki życia? Czy odwrotnie: dobrze im z takimi warunkami, byle tylko decyzję poczęcia dziecka odsunąć jak najdalej?
Pamiętacie, przed dwoma laty pisałem o odwiedzinach u Michałka przed jego chrztem? Jak to mama podała mi maleństwo, a ja aż zesztywniałem z przejęcia i radości? Dziś Michałek z mamusią szedł do Komunii. Śliczne loczki, duże oczęta wpatrzone we mnie i ufny uśmiech. Naznaczyłem mu krzyżyk na czole. Tym rodzicom też łatwo nie jest, a cała piątka zawsze pełna radości. To oni są normalni – i obyśmy wszyscy to zrozumieli. Póki jeszcze czas.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świetów