Dobro, zwłaszcza to wspólne, trzeba budować, pielęgnować, promować... i chronić przed zakusami rewolucyjnymi
Przed tygodniem usiłowałem uzmysłowić Czytelnikom nieodzowność respektowania i (krytycznego) kontynuowania tradycji. Dziś będzie o jej przeciwieństwie, czyli o rewolucji. Oryginalnie w łacinie ten wyraz oznacza periodyczny powrót dnia lub roku, ale też przewrót, obrócenie wstecz. W obiegowym znaczeniu rewolucja to przeciwieństwo tradycji. Lansuje się przekonanie, że rewolucja to postęp, zmiana na lepsze, wprowadzenie sprawiedliwości i porządku tam, gdzie wyrządzano ludziom krzywdy i panował nieporządek.
Nic bardziej błędnego.
Niewątpliwie społeczeństwa raz po raz potrzebują wstrząsów prowokujących do opamiętania i przeprowadzenia reform. Reformatorom jednak zależy na zachowaniu sprawdzonych, tradycyjnych treści, którym pragną nadać nową formę, natomiast rewolucjoniści godzą w dorobek przodków, w zorganizowane formy współżycia ludzi. Najczęściej ich celem jest państwo. Bo państwo to forma organizacyjna wymyślona dla ochrony i wspierania pokojowego współżycia obywateli – mimo napięć, rozbieżności interesów oraz wielu innych źródeł konfliktów.
Wspólnota, jedność, która sięgałaby dalej niż zwarte szeregi bojowników rewolucji, to wedle nich utopia i zawracanie ludziom głowy. Rewolucjoniści muszą walczyć. Ich program strategiczny obejmuje dwa etapy. Pierwszy: zniszczyć to, co trwało dotąd. Drugi: zwyciężywszy, przystąpić do realizacji głoszonych celów. Pierwszy etap jest znacznie łatwiejszy, zresztą rewolucjoniści obwieszczają zwycięstwo już po jego zakończeniu, wołając „rozbiliśmy!”. Drugi etap nastręcza duże, nieraz niepokonalne, trudności – nie tylko dlatego, że łatwiej niszczyć, niż budować, ale też z powodu wysoko zawieszonych celów: są to cele „absolutne” (raj na ziemi obiecywała jedna z wielkich rewolucji), obiecują spełnić „odwieczne” marzenia, jeśli nie całej ludzkości, to przynajmniej prostych, porządnych ludzi.
Zauważmy, że jest to zawsze grupa ludzi czy „część ludzkości”, boć trzeba wskazać tych, przeciw którym przeprowadza się rewolucję, rewolucja zawsze jest „przeciw”! Ona nie może obejść się bez podziału ludzi na przyjaciół i wrogów – wyraźne określenie przeciwstawianych grup to przesłanka rewolucyjnego myślenia. Wbrew temu, co sami powiadają, to właśnie rewolucje są utopijne (nie bez kozery w podręcznikach historii myśli politycznej traktuje się o utopiach i rewolucjach pod wspólnym mianownikiem). Tyle że koszta tych zapędów rewolucyjnych ponoszą wszyscy. Bo rewolucje kończą się przeważnie na pierwszym etapie, owym niszczycielskim. Atoli jak wymagać od niszczyciela, by coś budował? A przecież dobro, zwłaszcza to wspólne, trzeba budować, pielęgnować, promować... i chronić przed zakusami rewolucyjnymi. Myślę, że do
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego