Zamysły naprawy polskiej szkoły przypominają starą rzymską zasadę: „jeśli chcesz pokoju, szykuj wojnę”
Rozgadały i rozpisały się media o wychowaniu dzieci, o szkole, uczniach i nauczycielach. Namnożyło się specjalistów od wychowania, nieomylnie wskazujących winowajców i służących niepodważalnymi receptami. Zdarzają się obok siebie propozycje wzajemnie się wykluczające, jak na przykład ta, że „aby uzdrowić szkołę, trzeba wesprzeć nauczycieli, odsunąć urzędników i ideologów”, podczas gdy dwie strony wcześniej jest wywiad z (bardzo wysokim) urzędnikiem i zaciekłym ideologiem.
Co ciekawe, właśnie on, zabierający się do naprawy polskiej szkoły, powiada o sobie „jestem człowiekiem wojny i walka jest moim żywiołem” (GN nr 46). Nie chodzi mi o charakter czy cechy osobowościowe owego pana, lecz o pomysły na naprawę polskiej szkoły i o zamierzony sposób uwolnienia jej od agresji: przez starcie, w zwarciu! Człowiek, którego żywiołem jest walka, ogłasza program „kształtowania charakterów od maleńkości” i zapowiada „odmienną filozofię działania państwa i szkoły”. Ci, co śmią mieć odmienną „filozofię”, to szarlatani! Biorąc tę wypowiedź poważnie, należałoby do szarlatanów zaliczyć mądrego, starego pedagoga, którego wypowiedź zamieszczono cztery strony dalej.
Nie ma tam czasowników zaczerpniętych ze słownika organów ścigania, jest natomiast mowa o okazywaniu zaufania, dialogu, wspomaganiu w rozwijaniu własnych zdolności, wreszcie o popieraniu samorządności uczniowskiej... Tak mówi człowiek owiany nie duchem walki, lecz miłością do młodych ludzi – człowiek, co nie idzie do szkoły „na zwarcie”, lecz by wychowywać, zwłaszcza tych „trudnych”. Zamysły naprawy polskiej szkoły podszyte duchem walki i podejmowane jak pójście na wojnę („poszedłem na bardzo poważne starcie”, czytamy w wywiadzie), przypominają starą, rzymską jeszcze zasadę: „jeśli chcesz pokoju, szykuj wojnę”. Do niedawna uważano, że coraz skuteczniejsze odstraszanie to najlepsza gwarancja pokoju. Współcześnie, w dobie zbrojeń atomowych, liczono na to, że przeciwnicy zdają sobie sprawę, iż zwycięstwo jednego oznacza koniec obydwu.
Nie chodzi więc o ewentualne zwycięstwo, lecz o samo zastraszanie. Straszenie przeciwnika mieści się w arsenale środków stosowanych w wielkiej polityce i w sportach walki: przeciwnik (wróg) ma się bać! Ale szkoła siedliskiem wrogów? Instytucją, w której i której należy się bać? Zupełnie nie rozumiem, gdzie przebiegają te fronty, kto tu jest owym wrogiem? Szkoła, nauczyciel, dzieci...? Jeden wróg został wyraźnie zadeklarowany: nie będzie tolerancji dla szarlatanów, „którzy przez lata głosili coś innego niż to, co jest potrzebne do wychowania normalnego młodego człowieka”. A co jest potrzebne, określi „człowiek wojny”, którego „żywiołem” jest walka. Właśnie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego