Życie polityczne to obszar natężonego „wciskania” ukartowanego rozumienia nazw, czego przykładem „równość” w zwrocie „parada równości”
Władza to nazwa wieloznaczna. W znaczeniu ścisłym oznacza ona możliwość wydawania decyzji wiążących inne osoby. W tym sensie mówimy o władzy rodzicielskiej oraz o władzy państwowej i samorządowej (a także kościelnej). Ale nazwy „władza” używa się także wtedy, gdy mamy na myśli faktyczny wpływ jednych podmiotów na inne. Na przykład gdy mowa o „czwartej władzy”, to nie chodzi o osoby uprawnione do podejmowania wiążących decyzji, lecz o skuteczne oddziaływanie mediów na opinie i zachowania ludzi. W takim sensie posłużyłem się nazwą „władza” w tytule dzisiejszego felietonu.
Chodzi mi o wywieranie wpływu na rozpowszechnianie i rozumienie słów. Każdy człowiek dysponuje ich większym lub mniejszym zasobem. Słowa to „znaki”, które coś „znaczą”, pamięta się je i ich znaczenie. Jako nośniki informacji są obliczone na zrozumienie: jeden mówi lub pisze, by drugi zrozumiał to, co tamten chce przekazać. Na dźwięk słowa lub na widok znaku człowiekowi rozumiejącemu kojarzą się pewne treści, nasuwają się wyobrażenia, on wyrabia sobie pojęcie – może powiedzieć o sobie „ja to pojmuję” (w przeciwieństwie do takiego, co musi przyznać „pojęcia nie mam”).
To znaczenie słów przyswajamy sobie w dwojaki sposób. Albo słyszymy słowa i dociekamy, co one znaczą, albo też napotykamy jakiś obiekt i pytamy się, jak to się nazywa. Tak czy inaczej, możemy w rezultacie powiedzieć „już wiem” – i odpowiednio się zachować. Proces ten trwa przez całe nasze życie, wciąż dochodzimy do nowych pojęć lub też zmieniamy dotychczasowe – dzięki studiom, wymianie poglądów, przemyśleniu doświadczeń... A także ulegając propagandzie, zdając się na „wyrocznie”, rezygnując z samodzielnego pomyślunku...
Właśnie to urabianie pojęć i ustawianie myślenia należy do sztuk (sztuczek?) socjotechnicznych. Puszcza się w obieg jakieś nazwy, zadba o dużą częstotliwość ich występowania i wiąże z nimi pożądane znaczenie. Nie chodzi wtedy o znaczenie właściwe, wykładane w słownikach, lecz o to, by kojarzyły się z nimi określone treści (zwłaszcza emocjonalne) i by słuchacz lub czytelnik pojmował je w „pożądany” sposób, a tym samym został motywowany do zachowań korzystnych z punktu widzenia pomysłodawców – czyli został „indoktrynowany”.
Co dnia spotykamy się z takimi próbami narzucania definicji w reklamach. Ze szczególnym natężeniem usiłuje się narzucić społeczeństwu określone rozumienie nazw w czasie kampanii wyborczych (np. „państwo socjalne – państwo liberalne”). Życie polityczne to w ogóle obszar natężonego „wciskania” ukartowanego rozumienia nazw, czego przykładem „równość” w zwrocie „parada równości”. Lansowanie hasłowych nazw i zaszczepianie ich pojmowania to niezauważalny sposób zdobywania kontroli nad społeczeństwem. Czyli manipulacja.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego