Skoro tyle dobra w nas, dlaczego ujawniamy je tak rzadko i tylko wyjątkowo
Nie spotkałem nikogo, na kim pielgrzymka Benedykta XVI do Polski nie wywarłaby mocnego, głębokiego wrażenia. Papież fascynował swoją osobowością i stylem, jego słowa zapadały głęboko w rozum i serce, oczarował Polaków, wywoływał powszechny entuzjazm. I właśnie ten entuzjazm, atmosfera owych czterech dni robiła wrażenie na nas samych. Okazuje się, że potrafimy być wspaniali, tworzyć klimat szlachetny, pokazać się z dobrej strony: dobrowolnie znosić trudy, uzewnętrzniać pogodę ducha, cieszyć się i radować wraz z innymi... Obserwującym słuchających Papieża, modlących się z nim i wiwatujących na jego cześć musiał nasunąć się jeden wniosek: ile dobra tkwi w narodzie! Przecież ono nie zrodziło się tamtego tygodnia, ono bytuje w ludziach, trzeba je tylko wyzwolić, ożywić, upublicznić. Dokonał tego Papież, a właściwie należałoby powiedzieć, że dokonało się to pod jego wpływem, w kontakcie (choćby na odległość) z nim. Jakże to pocieszające, budzące nadzieję: jednak znajdują się w nas pokłady dobra!
Ale nasuwa się też smętna refleksja: dlaczego udaje się to tylko w takich wyjątkowych dniach i – niestety – na tak krótko? Skoro tyle dobra w nas, dlaczego ujawniamy je tak rzadko i tylko wyjątkowo? Dlaczego – co gorsza – na co dzień maluje się i propaguje tak ponury obraz świata? Zamiast wyzwolicieli dobra – tropiciele zła: rzeczywistego, rzekomego, domniemanego, możliwego... Zawsze w imię prawdy – jakżeby inaczej! Tyle że owa prawda to z góry już założone brudy, przekręty, nieprawości. Wystarczy posłuchać, czego spodziewają się po „komisji prawdy”!
Albo owa komisja sejmowa, co się zebrała od razu w poniedziałek po pielgrzymce papieskiej: jej przewodniczący przyznał wprawdzie, że kontrole NIK-u i prokuratury nie wykazały nieprawidłowości, ale te organa działały tajnie, a oni – komisja – będą działać jawnie, by ludzie mogli wszystko „to” oglądać. Czyli: chodzi o urządzenie widowiska. Już słyszę te insynuujące pytanie, owo puszczanie podejrzeń, dociekliwość, by jednak wydobyć jakieś zło... Wytworzyć przekonanie, że zło triumfuje. A wszystko to niby z chęcią naprawy. A tak naprawdę to dla odegrania roli naprawiacza – który wszakże nie miałby racji bytu, gdyby jakiegoś zła nie wykrył albo przynajmniej nie upozorował: zło potrzebne, by wystylizować się w rycerzy bez skazy!
Spośród wszystkich opłakanych skutków takich mało odpowiedzialnych zachowań najgroźniejszym jest oślepianie ludzi na dobro. Przestajemy je zauważać, zaczynamy wątpić w jego istnienie, nawet w nas samych. Nie ma niestety nikogo, kto by je pobudził... Jaka szkoda, że od poniedziałku zaczęto znów patrzeć na świat przez czarne okulary. A przecież tak nie musi być.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego