Rządzący zadecydowali, dla kogo prawo, a dla kogo strach. W ten sposób psuje się prawo: prawo straszak!
Osoby dzierżące władzę w naszym kraju raz po raz przy różnych przedsięwzięciach zapewniają, że „ludzie uczciwi nie muszą się bać”. Ogromnie przewrotne to zdanie i groźne. Po pierwsze dlatego, że to ci sami ludzie władzy rezerwują sobie prawo oceny, kto jest uczciwy. Chodzi o uczciwość wedle ich miary i kwalifikacyjni etycznej, a ta – jak to wynika z wypowiedzi czołowych polityków – dokonuje się według jednego kryterium: uczciwy to ten, kto się z nami zgadza, nas chwali i popiera. (Jeden z bardzo ważnych posłów rozpoznał w sejmie nieuczciwych po tym, że bledli, gdy czytano odnośną ustawę!). „Uczciwi to my”!
Byłoby śmieszne, gdyby – ze względu na kontekst – nie było groźne, jak niektórzy panowie „z pierwszych stron gazet” prezentują siebie samych jako punkt odniesienia dobra, prawdy i cnót wszelakich. Co znaczyłoby, że bać winni się wszyscy nie odpowiadający temu kryterium – w czynach, słowach, a nawet myślach (wszak wspomniał już jeden o obowiązku prawomyślności – może się zagalopował?). A zresztą widzimy: jednym nie szkodzi jawny rozbój, a inni już z góry są ogłoszeni jako winni (słynne „można podejrzewać”). Na jednych komisja śledcza i prokurator, dla innych parasol ochronny! Szef nowego urzędu, nazwanego przezeń „pięścią władzy”, już wymieniał nazwiska osób, którymi się zajmie...
Jest i drugi powód dla oceny takich zapewnień jako złowrogie: chodzi już nie o pokrętne pojmowanie etyki, lecz o niepokojące pojmowanie prawa jako narzędzia stosowanego przez władzę dla kształtowania stosunków społecznych odpowiednio do zamierzeń władzy. Właśnie tak pojmowali prawo komuniści i inni zwolennicy rządów totalitarnych czy dyktatorskich. Nie ma to nic wspólnego ze starorzymskim określeniem prawa jako narzędzia tego, co dobre i słuszne. Ani ze średniowiecznym poglądem na prawo jako narzędzie pokoju. Ani z doktryną (również wypracowaną w średniowieczu) o prawie wyzwalającym czy (jak w czasach nowożytnych) o prawie jako porządku wolności.
Formalnie niby wszystko fajnie: zachowuje się procedury, mając większość, można uchwalić cokolwiek i nazwać to prawem, nie bacząc na sprawiedliwość, słuszność, dobro wspólne. Ustawa to wtedy piękna nazwa produktu skrzykniętej siły skierowanej przeciw tym, których określa się jako wrogów. To o nich postanowiono, że powinni się bać. Rządzący zadecydowali, dla kogo prawo, a dla kogo strach. W ten sposób psuje się prawo: prawo straszak! W podręcznikach historii prawa nie brak przykładów jego deprawacji. Rzymianie mówili w takich przypadkach o najwyższym bezprawiu, a św. Tomasz z Akwinu o prawie skorumpowanym. A przecież chodzi o to, by nie tylko władza i „swoi”, ale by wszyscy ludzie mogli powiedzieć „nasze prawo”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego