Nigdy nie będzie nam na świecie aż tak dobrze, by nie pytać o kolejne „lepiej” Odprawiałem Mszę w czeskiej parafii. W kazaniu mówiłem o nadziei, bo takie były czytania.
Wyszliśmy z kościoła, podeszła do mnie młoda Czeszka. „Otče – mówi – děkuji vam za naděje”. I wycałowała mnie serdecznie. Potem przy obiedzie rozmawialiśmy o nadziei. Postrzegamy czeski świat jako niechrześcijański. Coś w tym jest. Ale zrozumiałem, że bardziej niż wiary brakuje im właśnie nadziei. Od tamtego dnia często wracam do wątku nadziei.
Także tegoroczne rekolekcje, które prowadziłem w dwu śląskich parafiach, temu tematowi poświęciłem. Chyba utrafiłem w zapotrzebowanie słuchaczy, bo niektórzy podchodzili do mnie, by powiedzieć, jak owa Czeszka: „Dziękuję za nadzieję”. A coś mi się zdaje, że jest to temat zaniedbany w naszych kościołach. Starsi pamiętają dowcip z dawnych czasów. Na zebraniu partyjnym Kowalski pyta: „Towarzyszu sekretarzu, kiedy będzie lepiej?”. Towarzysz sekretarz zamyślił się i odpowiada: „Kowalski, lepiej to już było”. Czy pytanie „kiedy będzie lepiej?” jest pytaniem o nadzieję? Sądzę, że nie. Bo przecież dobrze wiemy, że nigdy nie będzie nam na świecie aż tak dobrze, by nie pytać o kolejne „lepiej”.
Czym więc jest nadzieja? Ta nadzieja, która nadaje sens i wartość chwili obecnej? Obserwowałem kiedyś wysiłki, jakie wkładał mąż w ćwiczenie niewładnych wskutek wypadku nóg swojej żony. Była w tym miłość, ale był też jakiś irracjonalny upór. Nikt nie miał serca mu powiedzieć, że to nie ma sensu. I dobrze, że nikt się z tym nie wyrwał. Gdzieś po roku, wbrew wszystkim medycznym rokowaniom, nastąpił jednak przełom. Zaczęła wracać władza w nogach, choć musiało minąć jeszcze wiele miesięcy rehabilitacji.
To, co ów człowiek z uporem robił wbrew nadziei, było właśnie nadzieją. Bo każdy wysiłek ku dobremu jest potrzebny nie tylko nam, ale potrzebny jest Bogu jako tworzywo stworzenia i odkupienia. Innymi słowy – cokolwiek robię dobrego, to ma znaczenie i cel. Choćbym ja sam cel tylko mgliście widział, a znaczenia zgoła nie dostrzegał. Jest to w istocie temat wielkanocny.
Bo trudno w krzyżu zobaczyć jakiś sens. A jednak krzyż Jezusa jest znakiem zwycięstwa. Dlatego chrześcijanie bywają tak uparci w dobrym – od drobiazgów szarego dnia, po heroizm spraw wielkich. Nieraz za cenę kpin, prześladowań, a bywa, że i śmierci. Wtedy nadzieja sięga zenitu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Horak, proboszcz wiejskiej parafii Nowy Świętów