W demokracji władzę zdobywa się głosami obywateli. Dla ich pozyskania podejmuje się różne działania. Nie łudźmy się, te działania nie zawsze są uczciwe. Szczególnie poniewiera się przy tym prawdę.
Jaki był największy majstersztyk minionego roku, zapytano. Większość odpowiedziała: zasugerowanie jednej partii przez drugą, że ma być koalicja i wmówienie – już po wyborach – narodowi, że to ta partia, która nie znalazła się w koalicji, ponosi winę za jej brak. „Dawno już tak wielu nie uwierzyło tak niewielu w tak wiele”, napisała jedna z dziennikarek. Trudno nie podzielać tej oceny. A więc oczywista łatwowierność. Łatwowierności społeczeństwa nie ma co się dziwić. Ale łatwowierność – doświadczonych przecież – polityków? Pytanie to można odwrócić: czy aby skutecznie funkcjonować w polityce, trzeba być podejrzliwym, podstępnym, obłudnym? Nasuwa się więc stare pytanie, bardziej zasadnicze: czy rzeczywiście mają rację ci, którzy twierdzą, że polityka jest brudna? A jeśli jest brudna, to czy musi tak być?
Powiedzmy od razu: ona nie jest z definicji brudna. Według katolickiej nauki społecznej, polityka to troska o dobro wspólne. Ale do troski o dobro wspólne jesteśmy zobowiązani wszyscy. Jeśli bowiem pragniemy pokojowo współżyć, nie możemy dążyć do własnego dobra, lekceważąc dobro drugich, lecz jedno winno współgrać z drugim. Gdy to niemożliwe, trzeba ustalić procedury pozwalające zachować słuszność podziału dóbr (stanowisk, zadań...) mimo nierówności podmiotów. Ten wspólny, obejmujący wszystkich, obowiązek troski nie znaczy, by wszyscy musieli czynnie angażować się w politykę.
Doświadczenie poucza bowiem, że zawsze znajdą się ludzie skłonni „zawodowo” uprawiać politykę – „poświęcić się” działalności politycznej, co w katolickim rozumieniu znaczyłoby: na rzecz dobra wspólnego.
Nasuwają się atoli od razu dwa problemy. Pierwszy to ten, że owo dobro wspólne trzeba zdefiniować – a tu trudno o zgodność poglądów. Drugi to taki, że aby móc skutecznie działać na rzecz dobra wspólnego (czyli: ukierunkować wysiłki wszystkich), trzeba mieć władzę, co znaczy: ją zdobyć, a zdobytą utrzymać.
Stąd węższe określenie polityki jako działania zmierzającego do uzyskania i używania władzy dla przeforsowania celów jednej grupy społecznej przeciw celom innych grup (M. Weber). W tym przeforsowaniu celów mieści się też zdefiniowanie dobra wspólnego i uczynienie tej definicji prawnie obowiązującą. W demokracji nie zdobywa się władzy siłą ani dziedziczeniem, lecz głosami obywateli. Dla ich pozyskania podejmuje się różne działania. Nie łudźmy się, te działania nie zawsze są uczciwe, a im mocniej ktoś jest przekonany do swoich racji, tym łatwiej mniema, że jego wzniosły cel uświęca środki. Szczególnie poniewiera się przy tym prawdę. Z dość prostej przyczyny: aby pozyskać przychylność, trzeba mówić ludziom to, co chcą słyszeć. Jeśli więc polityka jest brudna, to gdzie tkwi tego przyczyna?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego