Filmowi Morgana Matthewsa, sequelowi „Wielkiej ucieczki” z 1970 roku, zabrakło świeżości.
„Wielką ucieczkę” Lionela Jeffriesa z 1970 roku będąca ekranizacją klasycznej powieści Edith Burnett do dzisiaj ogląda się z przyjemnością, nic nie straciła ze swego uroku. Należy do najlepszych filmów z gatunku kina familijnego. Zrealizowany pod tym samym tytułem sequel w reżyserii, który obecnie trafił do kin, rozgrywa się 40 lat później w czasie II wojny światowej.
Rodzeństwo Lily, Pattie i Ted Watts w obawie przed nalotami niemieckich bombowców na Manchester zostaje wysłane przez matkę na wieś. Trafiają do rodziny Bobbie Waterbury, jednej z bohaterek pierwszej ekranizacji, która wraz z córką troskliwie się nimi opiekuje. Dzieci, chociaż tęsknią za domem, szybko aklimatyzują w nowych warunkach, tym bardziej, że każdy dzień przynosi jakąś przygodę. Nie wszystko jednak układa się pomyślnie, bo i tu dochodzą echa wojny, a nie wszystkie miejscowe dzieci traktują przybyszów przyjaźnie.
Szkoda, że niektóre wątki zostały poprowadzone przewidywalnie i mało dynamicznie, brakuje im też wdzięku i nie wywołuje emocji takich, jak film z roku 1970. Niewiele też ma z nim wspólnego z wyjątkiem ogólnego zarysu fabuły i postaci pani Waterbury, która teraz okazuje się aktywistką walki o prawa kobiet. W drugiej części filmu, w sposób dość nieoczekiwany, pojawia się wątek rasizmu. Otóż w pobliskim miasteczku stacjonuje oddział armii USA. O ile miejscowa społeczność nie żywi uprzedzeń wobec czarnych żołnierzy, to amerykańska żandarmeria wojskowa, a także biali żołnierze traktują ich brutalnie. Rodzeństwo Watsów przez przypadek spotyka czarnego dezertera będącego ofiarą rasistowskiej przemocy i za wszelką cenę stara mu się udzielić pomocy. Cała akcja filmu rozgrywa się we wspaniale filmowanych pięknych, wprost idyllicznych zakątkach angielskiej wsi.
Wielka ucieczka, reż. Morgan Matthews, wyk.: Beau Gadsdon, Eden Hamilton, Zac Cudby, Jenny Agutter, Wielka Brytania 2022
Edward Kabiesz