Moje doświadczenia skłaniają mnie do stwierdzenia, że przestrzeń między różnymi formami niewiary a wyznaniem: „Pan mój i Bóg mój” wypełnia miłosierdzie.
To czas, kiedy Bóg próbuje nas na różne sposoby zachęcić do otwarcia na prawdziwe życie. Prawdy o miłosierdziu nie można posiąść rozumem. Doświadczenie miłosierdzia pokazuje, że jeśli Bóg jest niczym albo ktoś udaje niewierzącego, to staranie o wszystko, co składa się na nasze życie, jest tak naprawdę pustką. Miłosierdzie Boże jest zdumiewające.
Przyjąć je, oznacza pozwolić, by Bóg wszedł w rany mojego osobistego grzechu, uwierzyć, że choć grzeszę, to jestem miłowana. Uznanie, że choć Bóg grzechu nie umniejsza, ale go wybacza, nie jest łatwe, lecz możliwe.
Systematyczna refleksja nad Ewangelią, codzienna modlitwa Psalmami okazują się szczególnie pomocne w powszednim odbieraniu miłosierdzia, którym Bóg dotyka mnie na każdym kroku, zwłaszcza w tym, co niełatwe, a nawet bardzo trudne.
Przyjmowanie miłosierdzia „mojego Pana i Boga” pokonuje zniechęcenie, właściwą naturze ludzkiej bierność, przynagla do uruchamiania „wyobraźni miłosierdzia”, o której przypomniał nam Jan Paweł II 18 sierpnia 2002 r. na krakowskich Błoniach.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
rozważa Maria Sośnierz. wdowa, emerytka, były wykładowca UŚ