Czy miłość, która nie przekracza granic tego, co opłacalne, korzystne, rozsądne i wykalkulowane, jest jeszcze miłością? Miłości nauczyli mnie tylko ci, którzy mnie wykorzystali
Jezus im bliżej był krzyża, tym usilniej objawiał swoją miłość do uczniów. Przez najczystsze gesty, ale też przez długie mowy i wyjaśnienia, w których ze wzruszeniem i nieustępliwą wolą zachęcał słuchających do miłości. Czas się kurczył. Odejście było coraz bliżej, dlatego starał się mówić o tym, co najważniejsze.
Ludzie w naszej epoce już nie szukają dowodów na istnienie lub nieistnienie Boga. Szukają prawdziwej i wytrwałej miłości. Ewangelia jest skutecznie i prawdziwie głoszona jedynie wtedy, gdy uczniowie Jezusa, którzy ją obwieszczają, mają siłę nie tylko kochać, ale i być kochanymi.
Mają siłę do wzajemnej miłości. Trzeba większej odwagi do tego, by być kochanym, niż do tego, by kochać. Gdy ja kocham, to jeszcze mam wolność do wycofania się, zamknięcia się, zwątpienia, ucieczki albo po prostu udawania. Ale gdy pozwalam innym mnie kochać, to decyduję się na to, by inni mnie emocjonalnie i duchowo „skonsumowali”.
Tych, którzy nie spożywają Komunii świętej, na pewno zdziwi to, co napisałem. Gorszą się ci, którzy zazdroszczą, ale nie mają odwagi przyznać się do tego. Mnie nigdy nie zgorszyły Jezusa słowa o spożywaniu Jego Ciała i piciu Jego Krwi. Tak, daje nam życie wieczne, gdy nam się daje „zjeść”! Niektórzy jednak z uczniów zgorszyli się takimi słowami i już nie chodzili z Jezusem. Jest o tym mowa w 66. wierszu 6. rozdziału Jana. Znamienna liczba! Matka karmi dziecko swoim mlekiem i nikt się tym nie gorszy, a Bóg karmi Ciałem i Krwią, więc dlaczego miałoby to być zgorszeniem?
C.S. Lewis napisał: „Bóg jest ŻYWICIELEM, który rozmyślnie stwarza własne pasożyty, powołując nas do życia, byśmy mogli Go wyzyskać. To jest miłość”. Tak, to jest wzór samej miłości i wszystkich miłości. Co myśleć więc o Jego wezwaniu, gdy mówi, żebyśmy się nawzajem tak kochali, jak On nas pokochał? A jak On nas pokochał? Pokochał tak, że dał z siebie ostatnią kroplę krwi, choć wystarczyła jedna do zbawienia, jak powiedziała św. Teresa z Lisieux. Drżę, kiedy zaczynam zdawać sobie sprawę z tego, z jakim Bogiem związałem się na całe życie. Drżę, bo kochać jak ON, oznacza tak samo jak On dać się wykorzystać, oszukać, zdradzić, dać się zmiażdżyć jak kęs chleba w ustach.
Dać się pogryźć, a ja nie lubię, gdy inni mnie kąsają! Dać życie tym, którzy mnie go pozbawią, i jeszcze uczynić to z miłości, a nie tłumiąc nienawiść i mściwość. To mnie przerasta. Rozumiem słowa Jezusa, jakie skierował do swych uczniów, posyłając ich na misję, gdy kazał im iść jak owce między wilki… na pożarcie! Ktoś powie, że to nie miłość, tylko jakieś szaleństwo. Ale czy miłość, która nie przekracza granic tego, co opłacalne, korzystne, rozsądne i wykalkulowane, jest jeszcze miłością? Miłość nie jest wyrachowaną strategią liczącą na jakiś posag, tylko zatraceniem siebie dla zbawienia innych, po prostu poświęceniem. Miłości nauczyli mnie tylko ci, którzy mnie wykorzystali. Żałuję, że nie miałem wytrwałej miłości do tych, od których uciekłem, próbując uratować siebie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
o. Augustyn Pelanowski, OSPPE