Są ludzie, którzy lubią błyszczeć. Zrobią prawie wszystko, by znaleźć się na pierwszych stronach gazet. Inni wolą swoje istnienie ukrywać przed światem i wieść spokojne życie. Święty Marek chyba nie należał ani do jednych, ani do drugich.
Tak naprawdę nazywał się Jan. Markiem tylko go nazywano, nie wiadomo dlaczego. Nie należał do grona dwunastu Apostołów, choć zapewne znał pierwszych uczniów Jezusa. To w domu jego matki spotykała się pierwsza wspólnota chrześcijan w Jerozolimie. Jeśli intuicja nie myli badaczy, był także świadkiem aresztowania Jezusa w Ogrodzie Oliwnym. Tylko w jego Ewangelii pojawia się tajemniczy młodzieniec, który owinięty jedynie w prześcieradło skradał się za pojmanym Jezusem. Wydaje się, że w tak tajemniczy sposób Marek zaznaczył swoją obecność w najważniejszym wydarzeniu historii świata. Był jednak za młody, by odgrywać wtedy jakąś ważną rolę. Jego czas jeszcze nie nadszedł.
Cierpliwie pracował na swoją pozycję. Najpierw u boku Pawła i Barnaby w czasie wspólnej wyprawy misyjnej. Wyruszyli z Antiochii w 45 roku. Kiedy dotarli do Perge, Marek postanowił zawrócić. To nie spodobało się Pawłowi. Dlatego Apostoł Narodów nie zabrał go w następną podróż. Marek jednak nie zrezygnował z pracy dla Chrystusa. Krótkie wzmianki o nim w Dziejach Apostolskich wskazują, że sporo dla Niego podróżował i ciągle był u boku wielkich: Pawła i Piotra. Dotarł z nimi aż do Rzymu, gdzie według tradycji jednego dnia ponieśli męczeńską śmierć. Pewnie na zawsze pozostałby jedną z wielu postaci wczesnego Kościoła, gdyby nie dokonał rzeczy niezwykłej: jako pierwszy napisał Ewangelię.
Dziś, gdy mamy cztery Ewangelie, gdy już wiemy, jak wyglądają, zadanie nie wydaje się trudne. Cóż to takiego spisać to, co opowiadali o Jezusie św. Piotr i inni Apostołowie. Ale jak to zrobić, gdy trudno precyzyjnie ustalić, co i w jakiej kolejności się działo? Jak połączyć mniej lub bardziej barwne opowieści o wydarzeniach i wspomnienia uczestników lub świadków z nauczaniem Jezusa? Trzeba było wymyślić nowy gatunek literacki. Marek wymyślił ewangelię, a potem jego śladem poszli inni.
Nie próbował się wymądrzać, dodając własne przemyślenia i interpretacje. Oszczędny w słowach, myśl wyrażał często tylko sposobem uporządkowania zebranego materiału. Tak zestawiał relacje i słowa, by fakty mówiły same za siebie. Cicho, niezauważalnie. Aby czytelnik sam doszedł do zrozumienia.
Co się z nim później stało? Podobno był biskupem najważniejszego po Rzymie miasta Imperium Rzymskiego – Aleksandrii w Egipcie. Tam miał zginąć śmiercią męczeńską, włóczony po ulicach miasta. On, ciągle na drugim planie, wtedy pokazany wszystkim.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Macura