Uczniowie jednak wrócili. Do przeklętego miasta Jeruszalaim, w którym zginął ich upokorzony Mistrz. Do najciemniejszych wspomnień życia. To tu znaleźli szczęście.
Powiedzmy sobie szczerze: uczniowie nie szli do Emaus. Oni zwiewali z Jerozolimy. Doskonale pamiętali paraliżujący strach sprzed trzech dni, swoje tchórzostwo, zdradę. Pamiętali aresztowanie, mękę i śmierć Tego, któremu wierzyli. Marzyli o tym, żeby jak najdalej uciec, zapomnieć. „Zatrzymali się smutni”. To kluczowe słowa. Sam jestem smutny (ba, często przerażony!), gdy patrzę wstecz na to, co wydarzyło się w moim życiu. Chcę to wymazać z pamięci, zapomnieć, uciec. Jak najdalej od Jerozolimy! Upominam nawet Boga (dyskretnie, bo trzeba zachować jakieś pozory pobożności): – Ty jesteś chyba jedynym, który nie wie, co się tam w tych dniach stało! Znam lepiej od Boga prawdę o Nim samym, więc lepiej niech się nie wychyla ze swoim zdaniem. Wydaje mi się, że mogę Go nawet pouczać: „Ty nawet nie wiesz, że...”, „Jesteś chyba jedynym, który nie wie...”. Kompletny paradoks. Przecież to właśnie Bóg jest Jedynym, który wie.
Uczniowie narzekali: – A myśmy się spodziewali... Nie mogli uwierzyć, że w najbardziej przeklętej sytuacji, która dotknęła ich Mistrza, zbawił świat. Że umierając osamotniony, na wysypisku śmieci poza miastem, połączył niebo z ziemią. Że krzyż jest drzewem życia. Spodziewali się czegoś innego. „Nadto jeszcze niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała, wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje”. Mocne zdanie. Pokazuje, że można być przerażonym tym, że Jezus zmartwychwstał. Dlaczego? Bo wtedy nasza wiara okazuje się marniutka, a my boimy się do tego przyznać.
Pokorny Bóg „okazywał, jakby miał iść dalej. Lecz przymusili Go mówiąc: – Panie, pozostań...”. Taka jest strategia Pana Boga. On nigdy nie wedrze się do naszego życia na siłę, nie wejdzie do niego „z butami”. Będzie okazywał, jakby miał iść dalej. Biblijny Lot niemal siłą zmusił aniołów, by weszli do jego domu. Jeśli sam nie zaproszę Boga, będzie czekał dalej. Najpokorniejszy z pokornych. Pierwszy, który nie waha się być Ostatnim. Uczniowie rozpoznali Mistrza po łamaniu chleba. Zrozumieli, że nawet ich połamane, pęknięte życie może być klejnotem, dziękczynieniem. Wtedy zapałało ich serce. Nie wystarczy przyjąć Jezusa intelektem, rozumem. Nawet demony doskonale zdają sobie sprawę, że jest On Mesjaszem. One jednak syczą pełne oskarżenia: „Przyszedłeś nas zgubić. Wiemy, kto jesteś: Święty Boży” (Mk 1, 24).
Serca uczniów zapłonęły. Wykonali niezrozumiały manewr: wrócili. Do przeklętego miasta Jeruszalaim, w którym zginął ich upokorzony Mistrz. Do najciemniejszych wspomnień życia. Szczęście znaleźli w miejscu, z którego jak najdalej uciekali. Biblia mówi, że Izrael wyszedł z Egiptu w tym samym dniu, w którym do niego trafił! Mojżesz po zabiciu Egipcjanina uciekł. Ukrywał się przez 40 lat na pustyni. A potem wrócił na nią, prowadząc przez 40 lat Izraela. Jezus uzdrowił niewidomego, obrzucanego przez innych błotem... uczyniwszy błoto ze śliny. Uzdrowił głuchego... zatykając mu uszy. – Przeżyj jeszcze raz tę samą sytuację. Ale już ze Mną – zaprasza Pan – Wróć.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz