Kto stawia się w miejsce Boga, najpierw przestaje widzieć własną śmieszność
Dwie kobiety wzięły ślub. W Polsce. Zgodnie z prawem. Paręnaście dni temu doniosła o tym „Gazeta Wyborcza”, poświęcając tej sprawie większość drugiej strony. Ania i Greta „nie ukrywają radości z tego, że udało im się zagrać na nosie polskiej tradycji i prawu” – nie ukrywały radości dwie autorki tekstu, Marta Konarzewska i Piotr Pacewicz (pani redaktor Piotr Pacewicz wzięła udział w warszawskiej euroklapie „Europride 2010”, paradując w stroju kobiecym). Z tymi dwiema „nowożenkami” jest podobnie jak z „autorkami”. Owe „kobiety” wzięły ślub zgodnie z prawem tylko dlatego, że jedna z nich to mężczyzna. Po prostu. Wnikliwszy czytelnik dowie się, że Ania „jest biologicznym mężczyzną, ale psychicznie identyfikuje się z kobietami”.
Ludzie, litości. Czy facetowi, który psychicznie identyfikuje się z Napoleonem, pozwala się mieszkać w Wersalu? A gdyby wydało mu się, że jest koniem, miałby szanse w Wielkiej Pardubickiej?
Pytanie, kto tu komu zagrał na nosie. Gdyby „Ania” była prawdziwą kobietą, to powinna wyjść za mężczyznę. A „ona”, jak przystało na mężczyznę, żeni się z kobietą. Co prawda wyobraża sobie, że za nią wychodzi, ale tyle w tym prawdy, ile w obietnicach PO, że obniży podatki. Greta natomiast, jako lesbijka, musi wyobrażać sobie, że jej mąż jest jej żoną. Ale będzie zdziwienie, gdy Greta, bez żadnej adopcji i bez sztuczek z in vitro, zajdzie w ciążę. I za czas jakiś dowiemy się, że oto lesbijki Ania i Greta zagrały nam na nosie, bo legalnie wychowują dziecko.
W całe to udawanie podobno włączyli się też goście (choć chyba nie wszyscy, bo „Ania” ze względu na rodziców nie ubrała się po kobiecemu). Czytamy: „Kiedy urzędnik stanu cywilnego zwraca się do Ani per proszę pana, większość gości uśmiecha się pod nosem. Podobnie gdy Ania składa przysięgę jako przyszły mąż”. Aha, czyli pani Piotr Pacewicz, zamiast patrzeć na młodą parę, obserwowała gości. Nieładnie, pani redaktor – w takiej chwili? Pewnie dlatego nie zauważyła pani, że urzędnik zwracał się do „Ani” nie tylko per „pan”, ale także użył prawdziwego imienia tego pana. Bo on ma normalne, męskie imię, prawda? W dokumentach ślubu figuruje jako mężczyzna i jako taki się tam podpisał. Sugeruje pani, że poświadczył nieprawdę?
Jak się to czasem dziennikarz musi namęczyć, żeby wprowadzić czytelnika w błąd, unikając zarzutu, że kłamie. Ale cóż, o zbyt wielką ideę tu chodzi, żeby można było mówić prawdę. To idea wyborcza. Jej słudzy chcą, żeby człowiek sam sobie wszystko wybierał. Nawet płeć. A ponieważ ludzie uparcie rodzą się z cechami męskimi lub kobiecymi, wpadli na pomysł: zmieńmy prawo tak, żeby nie miało to żadnego znaczenia. Jeśli mężczyzna chce być kobietą, niech nią będzie. Jeśli kobiecie wola być mężczyzną – dostanie papiery, że mężczyzna. A jeśli komuś nie podoba się ani jedno, ani drugie, wpiszemy trzecią płeć. I świat zaroi się od Ań. Bo to „ani” jedno, „ani” drugie. Ani gorące, ani zimne, tylko letnie. Ani słodkie, ani słone, lecz zwietrzałe. Ani męskie, ani żeńskie, lecz nijakie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak