Myśl wyrachowana: Są instytucje, których podstawową wadą jest pierwsze słowo tego zdania
Minister Elżbieta Radziszewska jest jak Balcerowicz – bezustannie „musi odejść”. A musi, bo jako Pełnomocnik Rządu do spraw Równego Traktowania, podobno „nic nie robi”. Przed tygodniem jednak musiała odejść z odwrotnego powodu – bo coś zrobiła. Portal tvp.info podał bowiem, że pani minister wysłała w maju pismo do Konferencji Episkopatu z prośbą o opinię w sprawie ustawy, nad którą pracowała. Zaraz świeckim oburzeniem wybuchła lewica i „kilkanaście organizacji pozarządowych”. No i oczywiście niezawodna społeczność internetowa, czyli ludzie, którzy piszą, bo nie mają nic do powiedzenia. – Smuci fakt, że w kraju, w którym obowiązuje konstytucyjny rozdział Kościoła od państwa, Episkopat ma tak wiele do powiedzenia przy tworzeniu ustaw – oburzyła się wiceprzewodnicząca SLD Katarzyna Piekarska.
To ciekawe. Czy rozdział Kościoła od państwa znaczy, że z Kościołem nie wolno się konsultować? A z kim wolno? Z szaleńcami twierdzącymi, że nie ma płci – jak najbardziej. Ze szkodnikami demoralizującymi młodzież i rozbijaczami rodzin – mile widziane. Z rzecznikami zabijania dzieci – koniecznie. Z każdym wolno i należy się konsultować, tylko nie z instytucją, która jest środowiskiem życia znacznej części społeczeństwa. Gdyby minister o wszystko pytała Kampanię Przeciw Homofobii, zachwytom nie byłoby końca. Gdyby przesiadywała z feministkami z Federacji do spraw Kobiet i Planowania Rodziny, zasłużyłaby na order za niestrudzoną pracę na rzecz społeczeństwa. Ale obecna władza sama sobie jest winna, że instytucje, które reprezentują wyłącznie własnych członków, zachowują się tak, jakby stał za nimi cały naród. Nie byłoby teraz tego jazgotu o nicnierobienie albo o konsultacje, gdyby Platforma Obywatelska po objęciu władzy nie przywróciła do istnienia urzędu do spraw równości.
Za rządów PiS-u ten urząd został zlikwidowany i wystarczyło ten stan utrzymać. Nikt w Polsce – poza byłą minister Środą i kilkoma jej koleżankami – nie płakał po tym wyniesionym stołku. Nikomu się krzywda nie stała przez to, że ubyło urzędu, na którym tylko wtedy można było coś dobrego zrobić, gdyby się nic nie robiło. Urząd do spraw Równego Traktowania to niejedyna taka bezużyteczna instytucja państwowa, ale z samej zasady chyba najbardziej szkodliwa. Ona jest jak papieros – kosztuje i truje. Nie przynosi organizmowi żadnego pożytku, ale użytkownik gada, że przynosi. Musi gadać, bo przecież nikt o sobie nie powie, że robi rzecz bezużyteczną. I to jest największe niebezpieczeństwo tego typu urzędów, których teraz przybywa w zastraszającym tempie. Mamy już rzeczników od wszystkiego, a każdy musi pokazać, że za darmo pieniędzy nie bierze. Na mocy skandalicznej ustawy „przemocowej” gminy muszą wyznaczać urzędników do szpiegowania rodzin i zabierania ludziom dzieci. I ta armia ludzi też będzie musiała pokazać, że coś robi. Znajomy urzędnik gminny napisał mi parę dni temu, że działające w gminach Ośrodki Pomocy Społecznej mogą się teraz stać „Ośrodkami Przemocy Społecznej”. I z pewnością się staną, zwłaszcza wtedy, gdy przestaną się konsultować z kimkolwiek, kto reprezentuje zdrowy rozsądek.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak