Myśl: Gdy dla jednych katastrofa jest tragedią, dla drugich tragedia jest katastrofą
Dobywają się z różnych stron, ale najbardziej z tak zwanego salonu, głosy, że nie wolno wykorzystywać tragedii dla celów politycznych. Nie wolno „grać trumnami” i „manipulować bólem”. Krótko mówiąc – należy wybrać Bronisława Komorowskiego. Tak przecież miało być. Karty były rozdane, opinia społeczna urobiona, urzędujący prezydent dostatecznie ośmieszony. Sondaże pokazywały dokładnie to, co pokazać miały, a poseł Palikot robił dokładnie to, co miał robić. A tragedia zmieniła wszystko. To niedopuszczalne, bo nie wolno niczego zmieniać! Zwłaszcza teraz, gdy PO umie zmienić tylko Palikota. „Janusz Palikot, którego państwo znacie, zginął z Lechem Kaczyńskim 10 kwietnia” – powiedział sam o sobie pan poseł, absolutnie nie wykorzystując tragedii do celów politycznych.
Poinformował jednocześnie, że teraz jest „nowy Palikot”. I faktycznie – ma nową fryzurę i okulary w grubych oprawach. To trochę mało, bo mógł mieć jeszcze brodę i wąsy, inne rysy twarzy, inną posturę, mógł mówić innym głosem, mieć inne nazwisko – i w ogóle być kimś innym. Ale nie, bo bez tego pana polityki najwyraźniej robić się nie da. Dlatego zapewne marszałek Komorowski zdecydował się dać kolejną szansę Palikotowi. „Ludzie mają szansę, mają naturalną skłonność do tego, aby się zmieniać w dobrą stronę i należy im w tym pomóc” – wyjaśnił. Jakie to typowe. Jak sięgam pamięcią (a trochę już sięgam), hasło „każdy się może zmienić” nieodmiennie służy tłumaczeniu konszachtów z kimś o szczególnie kłopotliwym dorobku życiowym. Oczywiście, że człowiek może się zmienić. Ale oznaką prawdziwej zmiany jest odwołanie wcześniejszych kłamstw i oszczerstw, szczere przeprosiny, spowiedź i zadośćuczynienie, a nie nowy krawat i wytrenowany uśmiech.
„Nawrócenie” za sprawą zmiany wizerunku pewnie by kiedyś chwyciło. Ale teraz będzie trudno, bo po smoleńskiej tragedii ludzie uświadomili sobie wyjątkowo silnie, jak bardzo byli oszukiwani wizerunkiem właśnie. Do publicznej świadomości dotarło wreszcie, że prawda leży nie „pośrodku”, tylko pod grubą warstwą medialnego makijażu. Kto wie, czy nie to jest najcenniejszym owocem „narodowych rekolekcji”: zwiększona odporność na kłamstwo. Bo demokracja nie byłaby taka zła, gdyby bardziej opierała się o prawdę niż o chwilowy efekt i „podprogowy przekaz”.
Oczywiście nie stanie się tak, że kandydaci nagle przestaną pokazywać się na niebieskim tle (a pokazują się tak od chwili, gdy odkryto, że mózg odbiera niebieski jako kolor sukcesu) i wszyscy nagle objawią się nam przejrzyści jak na sądzie ostatecznym. Dotarcie do prawdy to raczej nasze zadanie. A dociera się do niej nie z prądem rozdmuchanej kampanii, lecz właśnie pod prąd. Wybierać trzeba nie tak, jak sugerują podrasowane wizerunki, lecz pomimo nich. Bo kiedy jak kiedy, ale tym razem – po tym, jak doświadczyliśmy kruchości rzeczy doczesnych – łatwiej nam będzie zauważyć, że naprawdę liczy się nie kolor niebieski, lecz królestwo niebieskie.
Sprostowanie:
W drukowanej wersji felietonu popełniłem błąd. Słowa „Janusz Palikot, którego państwo znacie, zginął z Lechem Kaczyńskim 10 kwietnia” pomyłkowo przypisałem marszałkowi Komorowskiemu. Słowa te wypowiedział sam Janusz Palikot. Przepraszam.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak