Myśl wyrachowana: Od wyborów politycznych mogą zależeć wybory wieczne.
W schyłkowym Peerelu, już po wojnie polsko-jaruzelskiej, przepadałem za felietonami Jacka Fedorowicza. Słuchałem ich z rozprowadzanych nielegalnie taśm magnetofonowych. Pamiętam zwłaszcza jeden. Autor radził w nim, co zrobić, gdy się nie wie, co zrobić: pójść do „wyborów” czy nie pójść, podpisać coś czy nie podpisać. Otóż należy sobie szybko pomyśleć, co w danym wypadku władza chce, abym zrobił… i zrobić odwrotnie. I wiecie, że to zawsze było skuteczne? Niestety, w warunkach wolności taka „zasada odwrotności” już nie działa. Coś jednak z niej zostało. Na przykład gdy się nie wie, na kogo oddać głos w wyborach, należy sprawdzić, czy któryś kandydat deklaruje poparcie dla aborcji, in vitro, eutanazji, związków homoseksualnych. Wystarczy, że kandydat nie odrzuca tylko jednej z tych rzeczy, a my już powinniśmy odrzucić jego kandydaturę. No bo co nam po takim prezydencie, który nie zamierza nas truć iperytem, arszenikiem i cyjankiem, bo łaskawie ograniczy się tylko do arszeniku? Jeśli ktoś nie wie, czy dany kandydat popiera którąś z tych rzeczy, powinien szybko pomyśleć, kogo popiera lewica i/lub „pewna gazeta”, i poprzeć innego. Którego? Skoro mamy już kandydatów, którzy nie zagrażają fundamentom, wybieramy spośród nich takiego, który nie zagraża również parterowi i kolejnym piętrom.
Niektórzy, ulegając dyktatowi sondaży, obawiają się „zmarnowania głosu”. Ale głos zmarnowany to ten, który sprzyja zmarnowaniu choćby jednej ludzkiej duszy. Bo wybory polityczne są jak najbardziej religijne: przekładają się bezpośrednio na zbawienie wielu ludzi. Politycy wpływają przecież na prawo, a prawo wpływa na ludzkie decyzje. Szczęśliwe te matki, które „musiały” urodzić z powodu „restrykcyjnej” polskiej ustawy, i biedne te, które zabiły swoje dzieci, bo ta ustawa jest jeszcze nie dość „restrykcyjna”. Gdyby u nas panowało prawo jak w Holandii, wielu ludzi miałoby sumienia obciążone zbrodnią eutanazji, a gdybyśmy wybierali jak Brytyjczycy, wielu odpowiedziałoby przed Bogiem za seksualną deprawację dzieci. Okazja czyni złodzieja, a okazję czyni polityk. A każdy z nas czyni polityka. To nieprawda, że najpierw trzeba myśleć o gospodarce, a o moralności potem albo wcale.
Społeczeństwa niemoralne, choćby najpotężniejsze, zapadają się pod własnym ciężarem, a z wielkości pozostaje im tylko wielki upadek. To nie kompromisy ze złem są źródłem prawdziwej pomyślności, lecz błogosławieństwo Boże. Bo jest dokładnie tak, jak w psalmie: „Jeżeli Pan domu nie zbuduje, na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą”. Demokracja nie musi produkować samych Obamów. Nie musimy wybierać najprzystojniejszego z nihilistów i bezideowców. Mój znakomity dziadek mawiał: „Najgorzej, jak człowiek jest sam sobie winien”. Wszyscy grzeszymy, jasne. Ale co innego grzech wynikający ze słabości, a co innego zło świadomie wybrane w pakiecie z deklarującym je kandydatem. Kto sam, przez głupi wybór lub przez brak udziału w wyborach, nada grzechowi osobowość prawną, będzie sam sobie – i innym – winien. I wtedy będzie najgorzej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak