Kłamstwo potrzebuje książki, prawdzie wystarcza jedno „zgrzeszyłem”
Kiedy człowiek chce robić coś złego lub głupiego, musi sobie wytłumaczyć, że to jest dobre i mądre. Inaczej zwariuje. Takie palenie papierosów na przykład. Co może być mądrego we wprowadzaniu dymu do organizmu, i to ze stratą pieniędzy? Rozsądny człowiek nie może robić czegoś tak piramidalnie durnego, więc tłumaczy, że palenie go uspokaja. Albo że pozwala utrzymać linię i chroni przed komarami. Albo że dym utrudni snajperowi namierzenie go. Mało w tym logiki, ale też nie o logikę idzie, tylko o podtrzymanie dobrego mniemania o sobie. Gdybyż chodziło tylko o takie drobiazgi jak palenie. Niestety, ludzie potrafią dorobić wzniosłą teorię do każdego zła.
Ostatnio co chwila słyszymy, że ktoś porzucił kapłaństwo. Nowością są nie odejścia, bo te zdarzały się zawsze, tylko towarzyszące im fanfary. Oto odchodzący jezuita wydaje książkę, w której celebruje moralną wielkość swej decyzji. Oto dominikanin poprzedza swoje odejście wywiadem-rzeką, żeby wszyscy wiedzieli, jak cennego człowieka traci Kościół. I mamy też księdza profesora, który oświadcza, że odchodzi „z racji sumienia” po „wieloletnim i gruntownym zastanowieniu”.
Bardzo to szlachetne, że się tak długo zastanawiali. Należałoby sobie życzyć, żeby mężowie porzucali żony po równie dojrzałej refleksji. Najlepiej niech też napiszą książki. Oto propozycje tytułów: „Wierny sumieniu, a nie żonie”, „Być sobą, nie małżonkiem”, „Rogi istotnym atrybutem pożycia małżeńskiego”.
Ktoś powie, że porzucenie kapłaństwa to nie to samo co porzucenie żony. Racja. Gdy dowódca porzuca podwładnych w czasie bitwy, to co innego, niż gdy ucieka podwładny. A przecież mamy bitwę. O wiele poważniejszą niż te ludzkie wojenki, gdzie ściele się tylko trup doczesny. Święty Paweł napisał, że walczymy „przeciw Zwierzchnościom, Władzom, rządcom świata ciemności”. Co by nie gadać, duchowni w tej walce są oficerami. Dezercja nie jest ich prywatną sprawą.
Słuchałem przed laty rekolekcji akademickich. Prowadzący je ksiądz odważył się na rzecz niesłychaną – opowiedział, jak chciał popełnić samobójstwo. Był wtedy duszpasterzem akademickim. „Myślałem, że im dłużej będę żył, tym głębiej w piekle wyląduję” – opowiadał w kamiennej ciszy, jaka zapadła w kościele. Chciał rzucić się pod pociąg. Podchodził już do torów, po których lokomotywa przetaczała wagony. „Wiecie, co mnie powstrzymało? Do dziś jestem z tego dumny. Pomyślałem, że tym czynem zgubiłbym wielu tych, dla których byłem autorytetem” – powiedział. Kto jak kto, ale księża wiedzą, że zło grzechu leży nie tyle w samym czynie, ile w skutkach, które rozchodzą się jak kręgi na wodzie, gdy w nią wrzucić kamień. Te skutki sięgają ludzkich dusz, kiełkują złymi myślami, osłabieniem zasad i dalszymi dezercjami.
Kochani duchowni. Nie wierzcie diabłu. Nie popełniajcie duchowego samobójstwa, choćby ze względu na nas. A przynajmniej nie tłumaczcie zdrady nakazem sumienia. Wróćcie na front, bo my też walczymy. Bez was mogą nas wystrzelać.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak