Myśl wyrachowana: Lepiej modlitwy odmawiać, niż odmawiać modlitw.
Było to dawno temu i prawda. Proboszcz odchodził do innej parafii. Przyszedł na spotkanie oazy, bo chcieliśmy go pożegnać. Ktoś powiedział: „Będziemy się za księdza modlić, a księdza prosimy o modlitwę za nas”. Zwykle w takich wypadkach padają deklaracje zgody na wspieranie się modlitwą. Ale ów proboszcz był nietuzinkowy i… odmówił. – Wybaczcie, ale nie. Ja będę miał nowych parafian. Jako proboszcz mam obowiązek modlić się za nich, a poza tym mam mnóstwo innych intencji – powiedział.
Znakomite. Dla wszystkich było jasne, że gdy taki modlitwę obieca, to się pomodli naprawdę.
Słabość większości modlitw polega na tym, że ich po prostu nie ma. Mówi się tylko o nich. „Zapewniamy księdza biskupa o naszej pamięci modlitewnej” – deklarują delegaci z kwiatami na zakończenie wizytacji. Może któryś z takich zapewnień się wywiązuje, ale raczej nie częściej niż posłowie z przedwyborczych obietnic.
Miałem znajomego, który mówił, że modli się życiem. Polegało to na tym, że żył i się nie modlił. Ponieważ „życiem” modli się większość wierzących, modlitwa poza kościołem budzi zaskoczenie. Zdarza się, że interesanci „Gościa Niedzielnego” trafiają do redakcji w okolicach południa. Wtedy pracownicy schodzą się, bo „biją »Anioła Pańskiego«”, a goście, chcąc nie chcąc, w modlitwie uczestniczą. Czasami wyrażają wtedy zdziwienie. Zwykle pozytywne, choć nie zawsze. Tak czy owak, do czego to doszło, że modlitwa – i to w instytucji katolickiej – kogoś dziwi albo budzi zakłopotanie. Pewnie to spuścizna komunizmu, który wszelkie objawy religijności spychał za kościelne ogrodzenie jako wstydliwe albo tak intymne jak czynności fizjologiczne. Teraz tę ideologię wsparła dodatkowo religia tolerancji, według której najlepiej modli się ateista.
Modlitwa nieistniejąca ma jeszcze inne oblicze. Parę dni temu dostałem list od pani, która zakończyła go takimi słowy: „Modlę się za pana i jemu podobnych oprawców”. Sądząc z tonu listu, jeśli autorka w ogóle się za mnie modli, to psalmami złorzeczącymi. W takich razach zdanie „Będę się za ciebie modlił” zastępuje kopniaka. „Ojcze Święty, modlimy się o nawrócenie masonów” – przeczytałem kiedyś na transparencie powiewającym nad tłumem w czasie Mszy papieskiej. Napis trzymali panowie o twarzach tak zawziętych, że pasowali raczej do stalinowskiej katowni niż do liturgii. I pewnie nieprzypadkowo, bo gdyby ci ludzie naprawdę chcieli nawrócenia masonów (a nie ich nagłej śmierci w boleściach), to by informowali o tym Pana Boga, a nie papieża. Trzeba, bardziej niż za siebie, modlić się za łajdaków. Człowiek nabiera wtedy do nich większej życzliwości, a do własnej osoby większego krytycyzmu. Aż w końcu widzi, że jednak modlił się za siebie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak