Myśl wyrachowana: Jak tak dalej pójdzie, ludzie przestaną odróżniać Środę Popielcową od Środy Magdaleny
W diecezji katowickiej do 1988 roku był tzw. staż pracy dla kleryków. Adepci kapłaństwa po trzecim roku szli na rok do pracy – do kopalni, na budowy, do szpitali. Była też „jednostka specjalna” przy świniach. Jeden z obecnych księży, weteran tejże jednostki, opowiadał, jak jego towarzysz wybrał się do sklepu. Wrócił z zakupami roztrzęsiony. Podstawił wspólnikowi rękaw pod nos. – Czujesz coś? – zapytał. – Nie. – Ja też nie. A ludzie puścili mnie bez kolejki.
Ta historia przypomniała mi się, gdy przed z górą tygodniem oglądałem program Jana Pospieszalskiego „Warto rozmawiać”. Temat dotyczył dokonywanych przez homoseksualne komanda ataków edukacyjnych na młodzież. Wróciła tam sprawa ulotek rozdawanych przez Kampanię Przeciw Homofobii, z gołymi facetami na pierwszej stronie i dokładnym opisem, jak praktykować „miłość”, żeby nie dostać AIDS. Ulotka w najwyższym stopniu ohydna, wstyd nawet cytować fragmenty. Znamienne, że wśród zaproszonych zwolenników takiej edukacji nie było potępienia samej zasady wciskania młodzieży podobnych treści. Oni tylko użalali się nad metodą, bo ulotka mogła ludzi zrazić do idei edukacji „wolnego seksu”, a przecież ona taka niezbędna. Jeden pan profesor upomniał nawet oponującą mu młodą kobietę, że powinna się wstydzić z powodu swojej nietolerancyjności.
Tak właśnie działa trujący gaz rzekomej tolerancji. Z początku czuje się smród, ale po pewnym czasie człowiek przyzwyczaja się i choć cały przesiąkł odorem, oburza się, gdy inni w jego obecności choćby się skrzywią. Kto się krzywi, ten homofob – człowiek, który jeszcze nie dość długo przebywał w atmosferze demoralizacji. Dlatego trzeba go zresocjalizować, oswoić z normalnością rzeczy nienormalnych. Oplakatować świat pornografią, tulącymi się do siebie ludźmi, pod warunkiem tylko, że nie będą płci odmiennej. I gadać, gadać, gadać o tolerancji. Utożsamiać ją z akceptacją, a potem z aprobatą. Wmawiać oponentom, że potępiają człowieka, gdy ci piętnują tylko jego czyny. Odór koślawej tolerancji zatruł już wiele umysłów, bo i wśród zadeklarowanych katolików spotyka się jej misjonarzy. Wynika z tego, że albo nie uznają „swobodnej ekspresji seksualnej” za grzech, albo twierdzą, że grzech pachnie fiołkami.
To pewnie z takiego gazowego zamroczenia biorą się rodzice, którym nie przeszkadza, że ich dorastające dzieci mieszkają z „partnerami” albo sami zachęcają młodych do „wypróbowania się”. Nie znaczy to, że niepotrzebna jest edukacja seksualna. Jest potrzebna i to bardzo. Ona się nazywa ewangelizacja. W Ewangelii jest zapisany przypadek niejakiej Marii Magdaleny, kobiety doskonale wyedukowanej seksualnie. No, może nie znała metod zapobiegania AIDS, ale o seksie, jako ladacznica, wiedziała bardzo dużo. Aż któregoś dnia spotkała Pana Jezusa. W otaczającym Go czystym powietrzu poczuła woń samej siebie. Klęcząc u Jego stóp, zalana łzami, nie usłyszała „Idź i bądź tolerancyjna”. Usłyszała za to, jak Jezus mówi do zebranych: „Odpuszczone są jej liczne grzechy”. No, niestety, jednak grzechy. No, niestety, jednak trzeba uznać, że śmierdzą. Albo wracać do chlewa.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak