Myśl wyrachowana: Wszyscy mówią, że nie są święci, ale tylko święci wiedzą, że to prawda.
Pewna pani przysłała mi niedawno list, w którym opisała, jakie to brzydkie rzeczy robią (jakoby masowo) księża. „Jeśli pan o tym nie wiedział, to teraz pan wie” – oświadczyła z dumą, pochylając się z wyżyn swej wiedzy nad moją ignorancją. Podobne listy otrzymuję zazwyczaj od ludzi obrażonych na Kościół. „Ten Kościół długo nie pociągnie” – prorokują. „Sypie się” – mówią ze źle ukrywaną satysfakcją. Ano, prawda. Kościół się sypie. Rysują się ściany, chwieją kolumny, trzeszczy dach. Coś takiego zobaczył przerażony papież Innocenty III w nadzwyczaj wyraźnym śnie. Wtedy – jak mówi tradycja – ujrzał chudzielca w obszarpanym habicie, który podtrzymywał walące się sklepienie bazyliki laterańskiej. Rano papież rozpoznał człowieka ze snu w przybyłym do niego Franciszku z Asyżu.
Franciszek, ten biedny oberwaniec, jeszcze nie był specjalnie święty, kiedy usłyszał: „Odbuduj mój Kościół”. Sądził, że chodzi o rozlatujący się kościółek świętego Damiana, więc go zreperował. Potem okazało się, że Panu Bogu chodzi nie o budynek, tylko o cały Kościół. Najwyraźniej Bogu chodzi o to nieustannie, bo Kościół też nieustannie się sypie. To nieuniknione, bo składa się z ludzi z natury skłonnych do grzechu. Już apostołowie się „sypali”, a jeden nawet dosłownie wsypał Pana Jezusa. Cała historia Kościoła to właściwie pasmo popadania w ruinę i kolejnych remontów. Czasami ta ruina wyglądała katastrofalnie, nieporównanie gorzej niż w ostatnich paru wiekach. Ba! Te ostatnie wieki to czas wyjątkowo dobrej jakości papieży. Nie było wśród nich ani jednego, któremu można by zarzucić złą wolę czy choćby brak troski o Kościół. A skoro głowa ryby się nie psuje, to i cała ryba trzyma się nie najgorzej. Duchowieństwo, wbrew temu, co wielu sądzi, zachowuje stosunkowo wysoką dyscyplinę i wierność podjętym zobowiązaniom, choć oczywiście niecałe. Jasne jednak, że nie ma się co pocieszać na zasadzie „kiedyś było gorzej”, bo Kościół zawsze trzeba naprawiać.
Problem polega na tym, że większość obserwatorów, zamiast ratować zagrożoną konstrukcję, ogranicza się do wytykania palcami: „O, tam, nowa rysa!”. To im pozwala odwrócić uwagę od własnych grzeszków i uwierzyć w swoją doskonałość. Ponadto prawdopodobnie nie czują się świętymi Franciszkami. Tylko że Franciszek też nie czuł się świętym Franciszkiem. Nie miał pojęcia, że remontuje Kościół. Widział rysy głównie w sobie, i właściwie tylko nimi się zajął. Prawidłowo, bo ruina Kościoła zaczyna się w każdym, kto zamiast odbudowywać Kościół Boga, wyprowadza się z niego i buduje sobie obok domek, w którym sam jest bogiem. Domek może i śliczny, ale na piasku. Zabierajcie się, bogowie, z tych swoich pałacyków, bo idzie burza.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak franku@goscniedzielny.pl