Myśl wyrachowana: Jeśli będziesz wszystkich lubił, z bogobojności zrobisz bogofobię
Swego czasu zadzwoniłem do siedziby Kampanii przeciw Homofobii. – Jestem przeciwnikiem obnoszenia się z aktywnym homoseksualizmem. Czy jestem homofobem? – zapytałem. Młody człowiek był mocno zakłopotany. – To zależy, jak pan to wyraża… – zaczął się plątać. Ostatecznie wyszło na to, że jednak jestem. Nie byłbym homofobem tylko wtedy, gdybym gejów i lesbijki lubił, a przynajmniej swojego sprzeciwu nie ujawniał.
Serwowane nam cyklicznie awantury wokół rozmaitych marszów i parad – a to miłości, a to równości, a to tolerancji – mają pokazać, że my tu, w Polsce, nie wszystkich lubimy. Następnym krokiem będzie udowodnienie, że nie lubić czegokolwiek i kogokolwiek jest brzydko, a zwłaszcza niechrześcijańsko. Już nawet widziałem odcinek polskiego serialu, w którym szlachetny gej uświadamia katolickiemu talibowi, że jest hipokrytą, bo zabrania swojemu synowi z nim, hmm… mieszkać. Naturalnie ojciec, pod wrażeniem słów geja i spojrzenia jego głębokich oczu, zaczyna rozumieć, że źle robi, bo oni się przecież kochają. A miłość jest najważniejsza także w chrześcijaństwie.
W filmie nawet z kozy można zrobić „moralnego autoryteta”, więc i gej w telewizorze może wyglądać niewinnie, jak dziecko pierwszokomunijne. Co do prymatu miłości jednak – zgoda. Ona jest w chrześcijaństwie absolutnie podstawowa i odnosi się nie tylko do swoich, ale też do wrogów i prześladowców. Zatem również do gejów, pedofilów, faszystów i nawet komunistów. Miłość jednak nie jest równoznaczna z lubieniem. Gdybym okazywał takim ludziom, że ich lubię, znaczyłoby to, że co najmniej akceptuję ich poglądy. Nieraz więc w imię miłości trzeba powściągnąć lubienie. Gdy małe dziecko pcha palce do gniazdka elektrycznego albo grzebie przy kuchence gazowej, to choć się je kocha, trzeba okazać surowość. Trzeba zabronić, sprzeciwić się, czasem nawet użyć siły.
Oczywiście geje to dorośli ludzie, więc – choć zachowują się bardziej nieodpowiedzialnie niż dzieci – na siłę nie można ich uszczęśliwić. Skoro jednak kochamy ich po chrześcijańsku, powinniśmy przynajmniej nie pogarszać ich sytuacji głupim lubieniem. Musimy się sprzeciwiać temu, co robią, właśnie dlatego, że chcemy ich dobra. Chrześcijanin ma obowiązek być – jeśli przyjąć to fałszywe sformułowanie – homofobem. Dlaczego? – Bo powinien życzyć im jak najlepiej, czyli żeby trafili do nieba. Nie ma nic ważniejszego. Pismo Święte nie zostawia przecież wątpliwości, że zachowania homoseksualne prowadzą w kierunku dokładnie przeciwnym. Jeśli geje koniecznie chcą tam iść, to ich sprawa, ale ja nie będę ich na tej drodze oklaskiwał. Jeśli nawet mój sprzeciw im nic nie da, to da moim dzieciom. Może nie będą musiały dojrzewać w zatrutej atmosferze akceptacji wszystkiego, co prowadzi do zguby absolutnej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak franku@goscniedzielny.pl