W październiku 1986 r. moja parafia w Mszanie Dolnej organizowała pielgrzymkę do Rzymu. By wyjechać za granicę, trzeba było posiadać konto dolarowe. Niestety, nie posiadaliśmy takiego z mężem.
Ale pragnienie spotkania z Ojcem Świętym było tak wielkie, że postanowiliśmy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by jednak pojechać. I udało się! Pieniądze pożyczyłam od naszych znajomych.
Niestety, moja radość nie trwała długo. W maju bowiem mąż przeszedł zawał. Co prawda, wszystko dobrze się skończyło, jednak lekarz zabronił mu jechać na pielgrzymkę. Długo się wahałam, czy ja powinnam to zrobić. Nie chciałam zostawiać męża samego. On jednak rozwiał wszystkie moje wątpliwości.
Poleciałam więc do Rzymu sama. Wyjątkowe było dla mnie wieczorne spotkanie z Ojcem Świętym podczas prywatnej audiencji. Jego Świątobliwość przyjął pielgrzymów bardzo serdecznie. Witał nas jak kochający ojciec swoje dzieci. Kiedy zbliżył się do mnie i podał mi swój pierścień do ucałowania, łzy napłynęły mi do oczu. – Co słychać w Mszanie? – usłyszałam nieoczekiwanie jego głos. Z wrażenia aż mi tchu zabrakło.
Żałowałam tylko, że mój mąż nie mógł przeżywać tej cudownej chwili razem z nami. Serce jednak mi podpowiadało, że i on dostąpi zaszczytu spotkania z Ojcem Świętym. Tak też się stało. W 1994 r. razem z miejscowym chórem kościelnym pojechał do Watykanu na spotkanie z Janem Pawłem II. Po spotkaniu z papieżem uwierzyłam, że jest Ktoś, kto czuwa nad moją rodziną.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Aniela Nawalaniec