Wywiad Barbary Gruszki-Zych z Sergiejem Kowaliowem (nr 45 z 8 listopada) tchnął we mnie nadzieję i podreperował - mocno nadwątloną - wiarę w człowieka.
Oto „leciwy Rosjanin, miast zżymać się na demokratyczny Zachód i jego „reakcyjne” zakusy, surowo ocenia własny naród, rodzimą politykę i historię. Nie pierwszy on i zapewne nie ostatni. Tylko że tu nie chodzi o samokrytykę (będącą czasem elementem wyrachowanej gry), lecz o prawdę, której Kowaliow jest doskonałym orędownikiem i świadkiem. Jeśli ktoś walczy o prawo do człowieczeństwa, zaczynając od siebie, i gotów jest w imię tej wolności na wszelkie represje, zasługuje na najwyższe – na tej planecie – uznanie. Postawa taka przywodzi na myśl ofiary totalitaryzmu (tego z lewa i tego z prawa), które – mówiąc za Markiem Edelmanem – „nie pozwoliły się wepchnąć na beczkę”. Prawie zawsze cierpiały z powodu swojego buntu.
Ale bunt ten nie był niczym innym, jak tylko wyrazem osobistego wyboru wolności. Znaczenie tego ostatniego słowa, tak dziś zdeformowanego czy wręcz zhańbionego, trzeba na nowo określić i podkreślić. Żyjemy w kraju, który od 20 lat ma z tym problem – zarówno na poziomie ludzkim, jak i na państwowym. Czy moralne rozumienie wolności oznacza samowolę? Czy polityczne rozumienie tego słowa każe nam – Polakom – być poprawnymi za wszelką cenę? Chodzi o wyciąganie wniosków z popełnionych błędów, czy o udawanie, że żadnych błędów się nie popełnia? Czy materializm i kompleksy do cna wyżarły w nas ducha? Myślę, że jako naród i jako państwo zadajemy sobie zbyt mało pytań, choć wydaje nam się, że znamy wszystkie odpowiedzi. Tak, w biciu piany osiągi mamy rekordowe, a największa w Polsce „hala treningowa” na Wiejskiej przygotowuje sukcesywnie nowych adeptów retoryki.
Pamiętam kartki na mięso, kolejki za papierem toaletowym, pochody pierwszomajowe i „Dziennik Telewizyjny”. Jeśli miałbym dobrać jakiś kolor do moich wspomnień z lat 80., z pewnością byłby to szary. Cieszę się, że wraz z I Komunią św. przyjąłem też wolność obywatelską. Z dużym niepokojem jednak obserwuję otaczającą mnie rzeczywistość – tę globalną, lecz przede wszystkim polską. Gdy patrzy się na bilans naszych międzynarodowych akcji i reakcji, nasuwa się wniosek, że cienka jest granica między kompromisem a kompromitacją. I kiedy już tracę wiarę w człowieka i opadają ostatnie liście z mojego drzewka szczęścia, wpada mi w ręce wywiad z „leciwym Rosjaninem”, od którego tylko uczyć się młodości.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Wróblewski, Zwoleń