Chcę się odnieść do artykułu „Szkoła na równi pochyłej” w GN nr 11/2009. Byłem nauczycielem przez 26 lat w Zespole Szkół Budowlanych, zakończyłem pracę w 2005 r. i po 2-letniej przerwie wróciłem do szkoły jeszcze na pół roku.
Autor pisze o systemie szkolnym, że „jego główna cecha to… brak czasu na porządną naukę”. Zgadzam się, ale dodałbym: czasu i chęci. Może przerwa w nauczaniu wyostrzyła moją uwagę, a może to proces tak dynamiczny, że wcześniej nie był jeszcze tak widoczny. Obecnie rzuca się w oczy, że młodzież przychodzi do szkoły na rozrywkę, nie po naukę. W moim przypadku doszło do tego, że młodzież poszła na skargę do pani dyrektor, że wymagam.
To nie tylko moje spostrzeżenia, mówią to także inni nauczyciele, i nie tylko z mojej szkoły. Mówią też, że teraz młodzież ma prawa, ale nie ma żadnych obowiązków i wyegzekwowanie czegokolwiek staje się niemożliwe. Zapewne są szkoły, może te bardziej elitarne, gdzie młodzież chce się uczyć, ale sądzę, że większość stacza się do poziomu niechcenia. Jeśli znajdzie się w klasie ktoś uczący się, to ogół ściąga go w dół, szykanuje, by się nie wychylał. I to jest, według mnie, w obecnej chwili główną bolączką polskiej szkoły.
Brak czasu to jest drugi mankament, zwłaszcza w szkołach ponadgimnazjalnych. Teoretycznie rok szkolny ma 10 miesięcy, gdy odliczymy ferie zimowe i świąteczne, to zostanie ich już tylko 9. W II połowie kwietnia zaczyna się matura i przygotowania do niej, większość nauczycieli i sal jest zajęta i nie ma już szans na normalną naukę. Odliczywszy jeszcze różne obchody, święta, Dni Sportu itp., okaże się, że w praktyce uczymy tylko pół roku.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Stróżecki