Po przeczytaniu artykułu Barbary Gruszki-Zych „Znak nadziei z Włoszczowy” (dodatek IPN nr 5) przy-pomniało mi się zdarzenie związane z obroną krzyża, w którym brał udział mój dziadek.
Był handlowcem z krwi i kości, ze stażem pracy od ok. 1910 r. Po II wojnie światowej dostał propozycję objęcia posady kierownika stołówki na rybnickim dworcu kolejowym. Niestety, względna wolność gospodarcza trwała bardzo krótko, a praktyki zamordystyczne stalinistów docierały nawet do tzw. placówek żywienia zbiorowego.
Żeby ludziom dostarczyć jedzenie, trzeba było wykazać się nie lada sprytem i umiejętnością kombinowania wobec Urzędu Bezpieczeństwa. Mój dziadek pod tym względem radził sobie po mistrzowsku, w przeciwieństwie do swych dwóch poprzedników, którzy dość szybko wylądowali za kratkami. Dziadek prowadził najlepszą stołówkę pod każdym względem. Należał także do ludzi niekryjących chrześcijańskiej wiary, dlatego właśnie tu UB-owcy postanowili uderzyć, nie mogąc zdymisjonować go z powodów merytorycznych.
Na ścianie głównej sali stołówki wisiał krzyż. UB z początku mimochodem, a później już notorycznie nagabywało dziadka o zdjęcie krzyża. Ten dość długo ich uwagi najzwyczajniej lekceważył.
W końcu UB wysłało do stołówki oficjalną delegację, która na forum publicznym upomniała kierownika za nieprzestrzeganie świeckich obyczajów i wezwała go do niezwłocznego zdjęcia krzyża ze ściany. Reakcja mojego dziadka – człowieka bogobojnego, odważnego i twardego jednocześnie (przeżył w końcu dwie wojny i pięć lat w niewoli francuskiej) – była imponująca: podał UB-owcom krzesło, mówiąc: „Proszę, możecie se zdjąć nasz krzyż, ale pamiętajcie – zaraz wam później pazury odlecą!”.
Groźba utraty dłoni jako potencjalnej kary za dokonanie świętokradczego czynu była dla tych pracowników aparatu ucisku jeszcze tak silna, iż nikt nie poważył się nawet stanąć na krzesło. Delegacja wyszła jak niepyszna i od tej pory krzyż wisiał już niezmiennie na swoim miejscu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Henryk Mańka, Rybnik