Jestem wielce zbudowany informacją z artykułu Barbary Gruszki-Zych (GN 26/2008), że parafia Świętej Rodziny w Katowicach użyczyła swe salki szkole katolickiej, na razie podstawowej.
Zaświtała mi nadzieja, że w mojej wielkoosiedlowej parafii też wreszcie salki, pustawe po odejściu katechezy do szkół, zaczną tętnić życiem od rana do wieczora. Jest ich 10, w tym 1 duża sala teatralna. Sporo potu wylałem wraz z innymi przy ich budowie, nie szczędziliśmy też na nie grosza.
Ilekroć więc patrzę na te dziś praktycznie pustostany, boli mnie serce. Zresztą nie tylko mnie. Owszem, z podobną inicjatywą jak ta katowicka wystąpiłem jeszcze w 1990 roku, ale księża, na których liczyłem, rozczarowali mnie. Założyliśmy więc małą prywatną szkółkę w domu rodziców jednej z uczennic.
Funkcjonowała kilka lat. Sądzę, że łatwiejsze w prowadzeniu i pożyteczniejsze dla Kościoła byłyby przyparafialne gimnazja niż szkoły podstawowe. Łatwiejsze organizacyjnie, bo to tylko 3 klasy, a nie 6. Przyparafialne gimnazja winny mieć profil ewangelizatorski. Kościołowi XXI wieku potrzeba dobrze przygotowanych – intelektualnie i duchowo – ewangelizatorów świeckich.
Księża, choćby ze względu na spore obciążenie posługą duszpastersko-liturgiczną, nie są w stanie w nieodzownym zakresie zająć się ewangelizacją i katechizacją dorosłych. I niech pod tym kątem te gimnazja dokonują naboru. A ambitne studium teologiczno-biblistyczno-historyczne dla katolickiej inteligencji niechby było co najmniej w każdym dekanacie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marian Drawiński