Z najwyższym zdumieniem przeczytałam krytyczny względem PO artykuł p. Jarosława Dudały pt. „Każ-demu jego działkę”. Jak to jego? Przecież ta ziemia to własność wspólna wszystkich Polaków.
No cóż, rozdawnictwo w Polsce ma się świetnie, przenoszenie własności państwowej, spółdzielczej i samorządowej na wybraną prawem kaduka grupę obywateli ma wielu zwolenników. Chcę zwrócić uwagę, że ci wszyscy właściciele działek, emeryci i renciści, nad którymi z taką troską pochylają się niektórzy posłowie i inni decydenci, mają również rodziny.
Po uwłaszczeniu, prędzej czy później, staną się one właścicielami tych działek. Czy nie o to w tym wszystkim chodzi zwolennikom uwłaszczenia? Czy nie tu, w chęci własnego uwłaszczenia się, tkwi ich hipokryzja? 300-metrowa działka w Warszawie ma na wolnym rynku wartość kilkuset tysięcy, a nawet kilku milionów złotych, kwotę dla większości Polaków niewyobrażalną i niemożliwą do osiągnięcia z pracy.
Naprawdę jest o co walczyć! Zatem dla wybranych spółdzielców mieszkania, dla działkowiczów działki (te grupy się często pokrywają). O grupach, które się wcześniej zdążyły uwłaszczyć już nie wspomnę, żeby nikogo nie obrażać. Co pozostaje dla innych obywateli, którzy, ciężko oszczędzając, spłacili swoje mieszkania lub nie mieli szczęścia dostać w użytkowanie działki, bo tylko niektórzy mieli takie możliwości? Świadectwa udziałowe po 30 zł?
Polski Związek Działkowców to rzeczywiście jeden wielki skandal. Czy jednak nie ma takich możliwości prawnych, żeby to zmienić, a działkowiczom, szczególnie tym naprawdę biednym, umożliwić uprawianie działki będącej na przykład własnością gminy i niekoniecznie położonej w środku wielkiego miasta?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Teresa Komor, Warszawa