Chciałabym wyrazić swoje zdziwienie pomysłem, który jest prawdopodobnie tzw. kiełbasą wyborczą – emeryturami dla gospodyń domowych.
Jestem mamą dwóch synów, od 16 lat żoną wspaniałego człowieka. Starszy synek (13 lat) urodził się z rozszczepem kręgosłupa, jest sparaliżowany od pasa w dół, ma wodogłowie, cierpi na epilepsję. Wymaga całodobowej opieki. W związku z tym od początku zajmuję się nim: karmię, myję, ubieram, cewnikuję. Pięć lat temu urodziłam drugiego, zdrowego synka. Mąż pracuje w budżetówce.
W ubiegłym roku dział świadczeń rodzinnych wyliczył, że przekroczyliśmy o 17 zł w skali rocznej dochód kwalifikujący do pobierania rodzinnego i świadczeń na niepełnosprawne dziecko. Stwierdzono, że nie jest istotne, że mamy ciężko chore dziecko, i że nie mogę pracować.
Jak wygląda polityka prorodzinna naszego państwa? Gloryfikuje rozbite rodziny, które od pokoleń żyją z opieki społecznej i często mają problem alkoholowy. Gdyby mąż mnie porzucił, sytuacja byłaby dla urzędu prosta: płacono by za mnie świadczenia, byłabym ubezpieczona i miałabym 13 lat pracy wliczonych do przyszłej emerytury.
Radzimy sobie od wielu lat sami, nie korzystamy z niczyjej pomocy, ale denerwuje mnie, jak słyszę takie rzeczy 3 miesiące przed wyborami. Emerytura dla gospodyni domowej – można się tylko śmiać. Pół roku temu opisałam swoją sytuację pani Kluzik-Rostkowskiej. Nawet nie odpisała, bo po co? Już było po wyborach.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Justyna Rogozińska, Warszawa