O Impulsie oraz impulsach, jakie mogą wyniknąć z trwającego na Jasnej Górze wydarzenia, mówi abp Adrian Galbas.
Agnieszka Huf: To już drugie Forum Świeckich w Kościele. Czy to zeszłoroczne było dla Księdza Arcybiskupa jakimś impulsem?
Abp Adrian Galbas: Tak, bardzo dużym. To była jedna z tych chwil, kiedy zobaczyłem, ile dobrego robią świeccy w Kościele i to w różnych jego środowiskach oraz jak śmiało i twórczo potrafią się tym dzielić. Mówiliśmy wtedy dużo o kryzysie w Kościele i – jak mi się zdaje – robiliśmy to w sposób niebanalny, poważny, a jednocześnie pełen nadziei. To spotkanie było dla mnie bardzo umacniające. Poza tym od tamtego Forum zawiązało się dużo dobrych relacji, między ludźmi, którzy tu byli, mającymi podobne patrzenie na Kościół. Sam spotkałem już wiele osób, które przypominają mi, że poznaliśmy się na Impulsie. To był dobry czas budowania relacji, a relacje są w Kościele fundamentalnie ważne. Także synod zwrócił uwagę na to, że jak nie ma relacji, to nie ma co mówić o synodalności w Kościele.
W Kościele ma miejsce dużo różnych wydarzeń, konferencji, kongresów i spotkań. Często odbywają się według schematu: przychodzimy, rozmawiamy o czymś, nawet wyciągamy jakieś wnioski, po czym wracamy do naszej codzienności i nic się nie zmienia. Czy jest szansa, że wydarzenia takie jak to forum spowodują realne zmiany?
Słowo „impuls” oznacza bodziec, który ma w nas coś zapalić, pobudzić, a czy potem ta świeczka będzie płonęła, czy zaraz zgaśnie, zależy przecież od szczęścia, naszego nastawienia i konkretnej pracy. Na pewno jest tu dzisiaj przynajmniej jedna wspólnota, która zapalona ubiegłorocznym Impulsem znalazła w nim inspirację do swojej całorocznej pracy. Oczywiście kiedy próbujemy realizować coś w praktyce, często po drugiej stronie spotykamy się z murem obojętności czy wręcz hejtu. Ale takie nastawienie na szczęście słabnie. A wydarzenia jak Impuls służą także i temu, żeby mieć siłę przeciwstawić się takiemu nihilistycznemu myśleniu.
Czytaj też: Aleksander Bańka: świeckim zależy na współdziałaniu z duchownymi, nie na rywalizacji
Zapytam trochę ironicznie, trochę prowokacyjnie – po co są świeccy w Kościele?
To tak, jakby zapytać: po co jest Kościół. Świeccy są nie tylko najliczniejszą częścią Kościoła, ale i samym jego rdzeniem, taką jego częścią, bez której Kościół nie miałby żadnego sensu. Kapłaństwo hierarchiczne księży czy biskupów jest na usługach kapłaństwa powszechnego, wynikającego z chrztu. I choć od rozpoczęcia soboru minęło już sześć dekad, cały czas musimy się dokopywać do chrześcijańskiej świadomości, z podstawową prawdą, że świecki jest podmiotem Kościoła, a nie tylko poniewieranym w nim przedmiotem, że jest odpowiedzialny za jego misję. Sobór przypomina, że pierwszym zadaniem świeckich jest realizowanie swojego powołania w świecie: w życiu rodzinnym, zawodowym, politycznym, społecznym, i w ten sposób następuje rozwój Królestwa Bożego. Jest więc zwykłość przed niezwykłością, a normalność przed nadzwyczajnością.
Pytanie o to, po co są świeccy, nasunęło mi się po lekturze komentarzy do informacji, że w archidiecezji łódzkiej świecki mężczyzna został dyrektorem Caritasu. Było kilka głosów oburzenia, trochę zachwytu, ale przede wszystkim ogrom zaskoczenia tym faktem.
A dlaczego dyrektorem Caritasu musiałby być ksiądz? To ma być człowiek sprawdzony, kompetentny, uczciwy, kochający Kościół. Może jeszcze parę cech, ale nie ma tam ani święceń, ani płci. Taka będzie tendencja. Coraz więcej funkcji, które dotychczas wykonywali duchowni, przejdą na świeckich. I dobrze. Nie ma co się bać. A że nie wszystkim to się spodoba i będzie jazgot, to tylko świadczy o tym, że nasza wspólnota jest żywa i się nią interesujemy.
W jakich jeszcze obszarach widzi Ksiądz Arcybiskup przestrzeń do działania nas – świeckich?
W Polsce jest coś koło 150 różnych biskupów, ale właściwie w odbiorze społecznym istnieje jakiś jeden „megabiskup” – bo słyszymy: „biskupi to, biskupi tamto”. Tak samo jest ze świeckimi. Więc moim zdaniem każdy świecki powinien postawić sobie bardzo indywidualne pytanie: gdzie ja jako świecki mogę się bardziej ujawnić, zaangażować? A fundamentem każdego działania jest to, aby nie wstydzić się, że jestem chrześcijaninem, że Ewangelia jest moją osobistą wartością i się z nią identyfikuję, że to jest mój świat. Wielu świeckich, którzy żyją w sposób, do jakiego wzywa Ewangelia, myślą o sobie, że są jakimiś dziwadłami. Więc pierwszym krokiem jest odważne przyznawanie się do swojej wiary. A potem już trzeba iść kluczem kompetencji – gdzie się czuję świadomy swoich talentów, tam mam, chcę i mogę je wykorzystać.
Pytanie, jak możemy te talenty wykorzystywać. Powstaje coraz więcej ruchów czy wspólnot, w których świeccy robią to, co kiedyś wydawało się zarezerwowane dla kapłanów – głoszą konferencje, prowadzą modlitwę. Czy według Księdza Arcybiskupa to szansa czy zagrożenie dla Kościoła?
Jestem przeciwnikiem sztywnego oddzielania, że coś robią tylko świeccy, a coś tylko duchowni. Mottem założyciela mojego zgromadzenia Wincentego Pallottiego, w którym byłem wychowany przez cały czas seminarium i kapłaństwa to słowo RAZEM – róbmy coś razem. Kiedy wytyczamy granice – to jest nasz ogródek a to wasz – kończy się to najczęściej napięciami, a w końcu ktoś gaśnie, zwykle niestety świeccy. Dobre owoce przynosi tylko współpraca i to zdrowa, urealniona, a nie jakaś odleciała...
Co to konkretnie znaczy?
Po pierwsze w jej centrum jest Chrystus, a nie ja, a po drugie, że to wszystko jest uziemione. Wiele dobrych inicjatyw w Kościele padło, bo były „odjechane”, za mocno obracały się w świecie idei i pragnień, a nie było tam wcielenia. A chrześcijaństwo jest wcielone! Tam gdzie ta współpraca jest oparta na realnym poznaniu swoich możliwości, uświadomieniu sobie, że nie wszystko możemy zrobić, ale też poznaniu swoich ambicji, celów i obdarowań, tam to się uda.
Zobacz: Kim jesteśmy i dokąd zmierzamy? "Impuls" - Forum Świeckich w Kościele
Agnieszka Huf