W kraju bocianów i pachnącego bzu, bezkresnych plaż i nowoczesnych zadbanych miast oszczędny, zaczytany w Biblii luteranizm spotyka się z pełnym świateł, obrazów i zapachów prawosławiem.
Estonia przywitała nas niebywałym porządkiem i znakiem „Uwaga! Łosie”. Gdy po idealnie przygotowanej szosie wjechaliśmy do zadbanego uniwersyteckiego miasta Tartu, zaskoczył nas niecodzienny widok. Tłumy młodych kolorowo ubranych dziewczyn biegały z wiadrami i polewały się obficie wodą. Spóźniony śmigus-dyngus? Nie, zakończenie roku szkolnego! – śmiały się Estonki. Estonia się bawi. Wydobyła się z gospodarczego marazmu byłej republiki radzieckiej, została jednym z najbardziej skomputeryzowanych krajów Europy, odwiedza ją mnóstwo turystów. Estończycy, którzy stanowią ponad 70 proc. mieszkańców republiki (reszta to mieszkający przede wszystkim na wschodzie Rosjanie), tuż po odzyskaniu niepodległości w 1991 r. zrezygnowali z rolnictwa: ich gospodarka oparta jest na usługach (69 proc. PKB) i przemyśle (28 proc. PKB). Nie widać wszechobecnego tuż za granicą rozkładu. Nie straszą wraki rozwalających się kołchozów, roztrzaskane pordzewiałe wiaty przystanków autobusowych. Na każdym kroku zaskakuje niespotykany gdzie indziej porządek. Wszystko zapięte na ostatni guzik.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz, zdjęcia Henryk Przondziono