Jan van Boeckhorst, "Chrystus na krzyżu", olej na desce, ok. 1640, Kolekcja prywatna
Rana w boku Chrystusa przekonuje nas, że padły już słowa „Wykonało się!” (J 19,30) i Jezus „skłoniwszy głowę oddał ducha” (J 19,31). Pod krzyżem nie ma nikogo. Wszyscy już odeszli do swych domów. Jedni zrozpaczeni, drudzy zadowoleni, większość obojętna. Dzięki temu nic nie rozprasza naszej uwagi, możemy w pełni skupić się w modlitwie na zbawczej Ofierze Jezusa.
Całą sylwetkę Zbawiciela widzimy na tle niespokojnego nieba, które stało się ciemne, tak jak o tym wspominają Ewangelie. A krzyż „wyrasta” ze skalistej, wyjałowionej ziemi, którą można rozumieć wprost jako krajobraz Golgoty, ale też symbolicznie jako krajobraz ludzkich grzechów. W tle widzimy Jerozolimę, wyglądającą jak wyludnione, opuszczone miasto. Pewna epoka się skończyła, nie tylko dla tego miasta, ale dla całej ludzkości.
Ukrzyżowanie to temat najczęściej podejmowany przez malarzy w dziejach sztuki. Obrazy te, zależnie od epoki, spełniały różną rolę. Na przykład we wczesnym i pełnym średniowieczu miały umocnić wiernych w przekonaniu o potędze Chrystusa. Nawet na krzyżu Zbawiciel nie przestawał panować nad światem, a Jego cierpienia nie pokazywano.
W późnym średniowieczu odwrotnie – skupiano się na ludzkim cierpieniu Jezusa, pokazując je wręcz naturalistycznie, by poruszyć sumienia. Dzieła te eksponowano głównie w kościołach. W czasach Jana van Boeckhorsta bogaci mieszczanie zamawiali obrazy z Ukrzyżowanym do swych prywatnych mieszkań. Ukazywały one wprawdzie Zbawiciela cierpiącego, ale unikały dosłowności. Niebezpieczeństwem dla artystów stała się wtedy moda na „przesłodzone”, zbyt sentymentalne wizerunki. Jan van Boeckhorst, uczeń Jordaensa, Rubensa i van Dycka, potrafił uniknąć tej pułapki sentymentalizmu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Leszek Śliwa