Jak zreformować publiczne finanse? Może nie warto wyważać otwartych drzwi i wystarczy skorzystać z doświadczeń Estonii? Jej się udało.
Jarosław Kaczyński rozpoczął szefowanie radzie ministrów od zapewnienia, że najważniejsza dla jego rządu jest reforma finansów publicznych. Los Polaków zależy dziś zatem od odpowiedzi na kluczowe pytanie, jak premier rozumie reformę finansów. Czy, jak Edward Gierek, że władza zaciąga w tajemnicy przed społeczeństwem olbrzymie pożyczki, które wszyscy obywatele przez parę dziesiątków lat muszą później solidarnie spłacać i wszyscy po równo dzielą się biedą? Czy raczej jak Ronald Reagan, który wzorując się na amerykańskich liberałach (to znienawidzone w Polsce słowo oznacza po prostu zwolenników wolnego rynku i uczciwej konkurencji), zapowiedział, że każdy otrzyma od państwa równe szanse na starcie: taki sam dostęp do edukacji i pomocy społecznej w razie potrzeby i... nic więcej. Bo dalej los każdego obywatela zależy już od jego pracowitości, pomysłowości i energii.
Prawo i Sprawiedliwość wyborczy sukces zawdzięcza swoistej mieszance gierkowsko-reaganowskiej: populistycznych haseł, za którymi stały jednak konkretne, często liberalne w wymowie obietnice. Chwytliwy marketingowo parawan PiS-owskiego solidaryzmu społecznego, oprócz nierealnych zapowiedzi dawania wszystkim po równo, krył ważne obietnice obniżenia podatków, redukcji wydatków budżetu, przejrzystych procedur i ułatwień dla przedsiębiorców. Jednym słowem PiS obiecywało to wszystko, co w cywilizowanych i bogatych krajach europejskich określa się mianem reformy finansów publicznych.
Jakie są szanse, że PiS spełni swoją obietnicę? Oceńcie państwo sami.
Lider na Wschodzie
Dla ułatwienia powiem, że aby naprawić polskie finanse publiczne, nie trzeba wymyślać nowatorskich rozwiązań, wystarczy spojrzeć na to, co w wielu krajach na świecie zrobili już politycy, którzy w chwili obejmowania władzy byli w identycznej sytuacji jak Jarosław Kaczyński. Każde z tych państw różni się historią, położeniem geograficznym i uwarunkowaniami społecznymi, ale łączy je jedno: wydźwignęły się z upadku dzięki zdrowemu rozsądkowi swoich przywódców. Najbliższa Polsce jest, choćby ze względu na ruinę, do której doprowadziło ją 50 lat rządów komunistów, Estonia. Ponad 10 lat temu, tak jak Polska, znajdowała się w głębokim kryzysie gospodarczym, ze zrujnowaną posttotalitarną gospodarką, galopującą inflacją i ponadtrzydziestoprocentowym bezrobociem. Dziś jest niekwestionowanym liderem gospodarczym wśród krajów Europy Wschodniej. Od początku lat 90. notuje wzrost gospodarczy na poziomie ponad 5 proc. (w rekordowym roku ubiegłym – 11 proc.).
Podatki w dół
Co stało się w Estonii? We wrześniu 1992 r. pierwsze wolne wybory w niepodległej Estonii wygrała centroprawicowa koalicja „Ojczyzna”, która odrzuciła pomysł, by oddać postkomunistom m.in. ministerstwa gospodarki i finansów. Ostatecznie powstał rząd centroprawicowy i antykomunistyczny, mający większość w parlamencie. Na jego czele stanął Mart Laar. Rząd Laara, który, tak jak dziś rząd Kaczyńskiego, musiał zacząć od przeprowadzenia reformy finansów publicznych, postawił na trzy rzeczy: prosty i przyjazny obywatelom system podatkowy, prywatyzację i przejrzystość finansów państwa. Tworzący gabinet młodzi liberałowie zaczęli od wprowadzenia restrykcyjnego Prawa o Bankructwie, które w ogóle nie brało pod uwagę możliwości dotowania przez państwo nierentownych przedsiębiorstw.
Gdyby premier Kaczyński myślał o reformie finansów publicznych poważnie, w Polsce podobne restrykcje musiałyby objąć dofinansowanych przez państwo 40 miliardami złotych górników, KRUS, do którego wszyscy dopłacamy 15 miliardów złotych rocznie, i kompletnie niewydolny ZUS (kolejne 40 miliardów każdego roku).
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Eliza Michalik, dziennikarka i publicystka „Wprost”, wcześniej „Ozonu” i „Gazety Polskiej