Jeśli chcesz mówić o Jezusie,nie możesz godzić się na dziadostwo. Musisz mieć najlepszy sprzęt, najlepszych muzyków, najlepsze plakaty – przekonuje rekolekcjonistów o. Ryszard Sierański, oblat.
Tradycja rzecz święta. Ale nawet najpiękniejszej tradycji grozi rutyna, a nawet śmierć. Jak to jest z tradycją rekolekcji w Wielkim Poście? Wygląda to zazwyczaj tak: proboszcz zaprasza rekolekcjonistę (najczęściej zakonnika), który głosi kazania na niedzielnych Mszach św. i przez 3 lub 4 kolejne dni w tygodniu tzw. nauki ogólne podczas Mszy św. i ewentualnie nauki stanowe. Czy ten model jest dziś do utrzymania? Duszpasterze narzekają, że z frekwencją jest coraz gorzej. A wierni żalą się na niezrozumiały kościelny żargon z innej epoki, na rozmijanie się słów padających z ambony z ich życiem.
Święto czy obowiązek?
– Widoczne są dwa zjawiska. Coraz więcej ludzi jeździ na różnego rodzaju rekolekcje zamknięte w ośrodkach rekolekcyjnych. Ta oferta jest coraz bogatsza. Ale rekolekcje w parafii są rzeczywiście w jakimś kryzysie. Zmniejsza się udział uczestników niedzielnej Mszy św. i proporcjonalnie lub nawet mocniej spada frekwencja na rekolekcjach. Kiedyś rekolekcje były świętem dla całej parafii, teraz są wydarzeniem tylko dla najbardziej zaangażowanych – zauważa ks. Leszek Szewczyk, specjalista w dziedzinie homiletyki (nauka o głoszeniu słowa Bożego) z Uniwersytetu Śląskiego. – Aby dobrze przeżyć rekolekcje, muszę się zatrzymać, wyciszyć, wyłączyć telefony – mówi Czesław Mauer.
– A o to trudno w tygodniu pracy. Nawet od najlepszego rekolekcjonisty w parafii nie usłyszę tego, co powinienem, jeśli z wywieszonym językiem zaraz po pracy pobiegnę do kościoła. Myślę wtedy, co w pracy, co w domu, czego zapomniałem załatwić, gdzie zadzwonić, jak dzieciom poszło w szkole itd. Zanim się uspokoję, to już jest koniec. – Kryzys dotyczy przede wszystkim parafii wielkomiejskich. To się też wiąże z tzw. churchingiem, czyli wybieraniem sobie kościoła, który ludziom odpowiada. Są pewne ośrodki, o których wiadomo, że od lat można tam usłyszeć kazania na wysokim poziomie – dodaje ks. Andrzej Kołek, rekolekcjonista i wykładowca homiletyki u dominikanów w Krakowie. – Rekolekcje mają z założenia wprowadzać w Wielki Post, a one odbywają się często przed samą Wielkanocą. Wtedy już nie są wielkopostne, ale wielkanocne – zwraca uwagę o. Stanisław Jarosz, paulin, rekolekcjonista.
Idealnym terminem rozpoczęcia rekolekcji jest Środa Popielcowa. Gromadzi sporą liczbę ludzi w kościołach, liturgia daje nam mocny znak pokuty – popiół na głowy. Czy nie byłoby sensowne zamiast kilku Mszy św. zaproponować nabożeństwo słowa Bożego z homilią i posypaniem popiołem? Organizowanie rekolekcji wielkopostnych w Wielkim Tygodniu, tuż przed Triduum Paschalnym, wydaje się całkowicie chybione. Ludzie są zagonieni przed świętami, a poza tym Triduum to najważniejsze dni w roku, których nie powinno się niczym innym przesłaniać. Dlaczego z tradycyjnymi rekolekcjami dzieje się nie najlepiej? Ks. Kołek: – Widzę trzy powody. Pierwszy, ludzie są zdolni przyjąć dziś tylko krótkie komunikaty, trudniej przyjąć im pogłębienie. Drugi powód, część wiernych zraziła się do rekolekcji, słuchając zakonników jeżdżących z tzw. niedźwiedziem, czyli powtarzających od lat to samo. Sam wiem, jak trudno coś takiego wytrzymać. Trzecia przyczyna, duszpasterze przestali wychowywać ludzi do rekolekcji. Sama informacja w ogłoszeniach to za mało, potrzebna jest homilia tydzień wcześniej, zapowiedzenie tematyki, rozbudzenie zainteresowania. Boimy się powiedzieć, że rekolekcje w Wielkim Poście są religijnym obowiązkiem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Jaklewicz