Nastraja do modlitwy, unosi w stronę nieba, wycisza. A także: poprawia koncentrację, zapamiętywanie i pomaga kobietom przygotować się do porodu. Chorał gregoriański – dźwięki, za które Mozart oddałby całą swoją chwałę muzyczną.
Gdy w zeszłym roku mnisi z austriackiego klasztoru Stift Heiligenkreuz sprzedali ćwierć miliona płyt z chorałem gregoriańskim, wiele osób zastanawiało się, gdzie mogą posłuchać tych hymnów na żywo. – Z jednej strony Kościół podkreśla, że chorał to podstawowy, „własny śpiew liturgii rzymskiej”, z drugiej – prawie nikt go nie praktykuje – ubolewa Sławomir Witkowski, kantor z parafii św. Jadwigi w Chorzowie. – Dużo dziś mamy w liturgii muzycznego dziadostwa, zadowalamy się uśrednioną papką. Nie mogę słuchać dużej części tej muzyki, która grana jest w radiach katolickich. A dobrze zaśpiewany chorał robi wrażenie. To potęga męskich głosów, od której kobiety mdleją – śmieje się Sławek.
Chorał nieznany
Z chorałem pierwszy raz zetknął się w Ruchu Światło–Życie. Stało się to dzięki ówczesnemu moderatorowi diecezjalnemu ruchu, ks. Henrykowi Markwicy. – Ksiądz Markwica był zafascynowany Tyńcem, sam żył według reguły benedyktyńskiej, a przy tym świetnie śpiewał – opowiada Sławek. – Mnie wtedy chorał wydawał się bardzo trudny, niemal nie do wyśpiewania. Jednak ks. Henrykowi udało się nauczyć nas „Missa de Angelis”. Dziś sami uczymy jej w parafii. Kiedy cały kościół śpiewa chorał, efekt jest niezwykły.
Sławek jest zawodowym muzykiem, ale informacji o chorale musiał szukać na własną rękę: – Nawet na uczelniach muzycznych mało kto się na nim zna. Lektur na ten temat też nie ma za dużo, a ci, co piszą prace naukowe, sami często w ogóle nie śpiewają. W Polsce na co dzień chorał praktykują benedyktyni, dominikanie, trochę franciszkanie. Ale w tej tradycji też nie ma ciągłości, ona została wskrzeszona kilkadziesiąt lat temu. Dlatego, choć chorału jako sposobu modlitwy uczył się w Tyńcu, od strony muzycznej najwięcej dał mu kontakt z muzykami świeckimi, którzy wiele lat prowadzili badania nad śpiewami gregoriańskimi: Marcelem Pérèsem czy Marcinem Bornusem-Szczycińskim. – Chorał w ich interpretacji nie jest tak delikatny i wygładzony jak ten, który najczęściej słyszymy w kościołach. On musi być zaśpiewany pewnie, z przekonaniem.
Łagodnie czy ostro?
Nazwa „chorał gregoriański” wiązana jest z postacią papieża Grzegorza Wielkiego, który usystematyzował śpiewy liturgiczne. Współcześni uczeni twierdzą jednak, że chorał, zwany inaczej rzymskim, ukształtował się znacznie później – w początkach VIII wieku. Źródeł chorału jest wiele – można ich szukać w muzyce synagogalnej, syryjskiej, bizantyjskiej i greckiej. Charakterystyczną cechą tych śpiewów są m.in. jednogłosowość, melizmatyczność, czyli wykonywanie kilku dźwięków na jednej sylabie, a także specyficzny sposób zapisu, tzw. neumy. Notacja neumatyczna jest starsza i mniej dokładna od zapisu na pięciolinii. Znaki te nie zawsze dokładnie określają długość trwania i wysokość dźwięku. Stąd szerokie pole dla interpretacji. Dzisiejsi badacze spierają się, jak należy śpiewać chorał, by wykonanie było jak najbardziej zbliżone do intencji kompozytorów. Odpowiedź nie jest taka prosta, bo śpiewy te wyszły z użycia w XVII wieku. Dopiero dwa wieki później zainteresowano się nimi ponownie. Stało się to za sprawą opactwa benedyktyńskiego w Solesmes we Francji. Tamtejsi mnisi rozpoczęli badania najstarszych rękopisów muzycznych i odtwarzanie ich pierwotnych wersji. Choć dzisiejsi znawcy twierdzą, że zbyt wygładzili chorał, który w oryginale był o wiele mocniejszy, ostrzejszy i bardziej rytmiczny, to jednak właśnie dokonania szkoły solesmeńskiej do dziś uznaje się za oficjalny kanon śpiewania.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Szymon Babuchowski