Afera hazardowa to nie wypadek przy pracy. Przy automatach do gry od lat spotykają się świat biznesu, polityki i mafia. Chodzi o naprawdę duże pieniądze.
Kolejne pociągnięcie i… jeeest! Trzy wisienki! Gramy dalej… pudło… jeszcze raz… pudło, teraz się uda… pudło… pudło… jeeeest! gramy dalej… Dzięki przypadkowym i nałogowym hazardzistom automaty do gier przynoszą swoim właścicielom coraz większe zyski. Wystarczy wrzucić niewielką sumę, pociągnąć wajchę i liczyć na szczęście. I tak w nieskończoność. Automaty do gry o niskich wygranych (do 15 euro) to tylko część hazardowego biznesu, ale najbardziej dochodowa. W Polsce jest już ok. 50 tys. takich złotych maszyn, należących do rodziny tzw. jednorękich bandytów. Każda z nich może wygenerować miesięczny zysk średnio od 5 do 20 tys. zł. Przewiduje się, że w tym roku ogólny przychód z hazardu wyniesie blisko 20 mld zł, z czego aż 11 mld pochodzić będzie właśnie z automatów do gry o niskiej wygranej. Właściciele od każdego automatu płacą miesięcznie zaledwie 180 euro stałego ryczałtu. Można zatem w przybliżeniu wyliczyć, że budżet państwa otrzyma w tym roku z tytułu tego typu działalności tylko 600 mln zł (ok. 5–6 proc.!). To najniżej oprocentowany interes w Polsce. Nic dziwnego, że wszelkie próby zburzenia tego raju podatkowego spotykają się z nerwową reakcją prowadzących taki biznes oraz środowisk przestępczych, dla których jednoręcy bandyci są także najlepszym sposobem prania brudnych pieniędzy.
Jednoręki bandyta
Spośród wszystkich gier hazardowych największą karierę zrobił właśnie jednoręki bandyta. Ta niewymagająca niczego poza wrzucaniem pieniędzy i pociągnięciem za wajchę maszyna została wynaleziona pod koniec XIX wieku w San Francisco przez niejakiego Charlesa Feya. W maszynie były trzy rolki z różnymi symbolami. Jeśli szczęście dopisało, po wrzuceniu monet i pociągnięciu za drążek pojawiały się trzy takie same obrazki i automat wypłacał pieniądze. W Polsce automaty były obecne już w latach 70., ale na dobre zaczęły zadomawiać się 20 lat później. Wtedy też doszło do pierwszych udowodnionych kontaktów świata polityki i mafii, kontrolującej sieci automatów. Kazimierz Turaliński, detektyw, specjalista ds. wywiadu gospodarczego i windykacji, autor książki „Objawy mafii”, nie ma co do tego wątpliwości. – Przynajmniej od 1991 r. trwały bardzo silne próby załatwienia tych spraw – mówi w rozmowie z „Gościem”. – Ówczesny wiceminister spraw wewnętrznych Jan Widacki miał kontakty z fundacją Jeremiasza Barańskiego, pseudonim „Baranina”, o nazwie Bezpieczna Służba, to był anagram Służby Bezpieczeństwa. Fundacja w swoim statucie miała wpisane czerpanie zysku z gier hazardowych – dodaje Turaliński. W 2003 r. wyszły na jaw zeznania świadka koronnego Jarosława Sokołowskiego, pseudonim „Masa”, który przyznał, że świat przestępczy przez lata ochraniał interesy polityków SLD – początkowo dotyczące głównie automatów do gier losowych.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina