Ubierałam choinkę. Nagle zrozumiała, że Bóg jest. Ten, którego się wyrzekam istnieje.
Spotkałem ją pod sceną festiwalu Song of Songs. Przed chwilką śpiewała swym mocnym, pewnym głosem ostre piosenki. Nic dziwnego, że ze swą kapelą I.N.D (In Nomine Dei) zdobyła nagrodę na koncercie debiutów. Zaczęliśmy rozmawiać. Alina Lewandowska zaczęła opowiadać historię swego nawrócenia. Resztę opiszę ci w mailu – rzuciła. Po kilku dniach przeczytałem: Przez wiele lat wydawało mi się, że jestem szczęśliwa: szkoła, studia. Nauka zawsze szła mi bardzo dobrze. Miałam wspaniałego chłopaka i zespół rockowy, w którym śpiewałam. Boga nie potrzebowałam. Uważałam, że jest wymysłem ludzi słabych. Ja chciałam być silna i niezależna. Mając osiemnaście lat, powiedziałam Mu w zaciszu pokoju, że się Go wyrzekam. Poza tym – myślałam – przecież jest fikcją, nie istnieje...
Wiodłam to moje „szczęśliwe” życie. Wcale nie było tak różowo: nieustannie szukałam akceptacji i miłości u ludzi: kłamałam, by im się przypodobać; snułam intrygi; manipulowałam; udawałam kogoś lepszego, kto wzbudza podziw. Potrafiłam dążyć po trupach do celu. Wciąż tylko kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa. Oszukiwałam nawet swego chłopaka. Bałam się, że go stracę. Ta niepewność jutra spowodowała, że coraz częściej sięgałam do horoskopów, wróżb. Nosiłam wiele masek i przed nikim nie byłam sobą. Do kościoła przestałam chodzić już na początku liceum. Był dla mnie instytucją, którą traktowałam pogardliwie. Z księży szydziłam.
Kolejne ciężkie grzechy popełniało się coraz łatwiej. Każdy mój dzień wyglądał „normalnie”: maski, kombinacje, zasługiwanie na miłość i nienawidzenie osób, które mnie w jakikolwiek sposób krzywdziły. Pewnego dnia mozolnie budowana szklana wieża się zachwiała. Jedno z kłamstw wyszło na jaw i chłopak ze mną zerwał. Mocno to przeżyłam. Czułam się bardzo samotna. Kiedyś weszłam na IRC – program umożliwiający rozmowy z innymi osobami w czasie rzeczywistym. Poznałam tam grupę katolików. Zachwycili mnie swoim podejściem do życia. Ponieważ świetnie wpasowywałam się w grupę, tym razem zaczęłam udawać… gorliwą katoliczkę. Kolega zaprosił mnie do siebie na święta. Postanowiłam pojechać. Wprawdzie trochę komplikowała się sytuacja, bo on myślał, że jestem taka święta, no a jak grać świętą, to trzeba by do końca...
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz