Ile jest Bożego narodzenia w Bożym Narodzeniu? Zależy od nas samych. Czy urządzamy świąteczną szopkę według własnego pomysłu, czy idziemy jak pasterze do Betlejem, aby zobaczyć, co się tam właściwie stało?
Od kilku lat tuż przed świętami agencje prasowe donoszą o coraz to nowych próbach nadania świętom Bożego Narodzenia bardziej nowoczesnego, czytaj – świeckiego charakteru. Pomysłów jest wiele, niektóre szokujące, ale kierunek jest jeden. Chodzi o wyeliminowanie albo przynajmniej zneutralizowanie Chrystusa, o zagłuszenie wstrząsającej nowiny głoszącej narodziny Boga-człowieka, który jest Zbawicielem świata. Ze świętego biskupa Mikołaja już dawno zrobiono sklepowego krasnala. To samo usiłuje się zrobić z Jezusem – zamienić Go w lalkę Barbie, którą można ubrać w dowolne szatki. Szopka staje się świątecznym gadżetem, pod który można podczepić dowolne treści. Można na przykład wstawić do niej dwóch Józefów, chińskiego smoka, bałwanka w hinduskim turbanie (to konkretne przypadki), Bóg wie co jeszcze. Chciałoby się powiedzieć „szopka”, czyli cyrk na kółkach. Bez św. Mikołaja chrześcijaństwo sobie jakoś poradzi, ale bez Chrystusa chrześcijaństwo przestaje istnieć. Bez Dobrej Nowiny Boże Narodzenie staje się wydmuszką, ramą bez obrazu, świętowaniem nie wiadomo czego. Już Herod usiłował usunąć całkowicie Jezusa z Betlejem. Św. Mateusz pisze, że sensu Jego narodzin nie rozpoznała także „cała Jerozolima”, jej kapłani i nauczyciele ludu. Czyli, nic nowego. Tradycja stara jak chrześcijaństwo. Zamiast się bulwersować, czy narzekać na czasy, spróbujmy przypatrzeć się pasterzom spod Betlejem, o których tak często śpiewamy w kolędach. Ich słowa brzmią jak zachęta: „Chodźmy do Betlejem i zobaczmy to, co się stało, a co nam Pan oznajmił” (Łk 2,15).
Słowo, które się zdarzyło
Jeśli zerkniemy do greckiego oryginału Łukaszowej Ewangelii, przytoczone wyżej zdanie brzmi dosłownie: „Chodźmy do Betlejem i zobaczmy s ł o w o, które się tam zdarzyło, a które nam Pan oznajmił”. Pasterze chcą zobaczyć słowo, które się wydarzyło. Dlaczego w ogóle wyruszyli w drogę? Bo zaufali głosowi z nieba. Bóg przez anielskie zwiastowanie przemówił do nich w nocy, w ciemności: „Dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, który jest Chrystusem Panem. A to będzie dla was znakiem: znajdziecie Niemowlę owinięte w pieluszki i złożone w żłobie” (Łk 2,11–12). W ciemności, które mogą oznaczać niewiedzę, grzech, samotność, cierpienie, Bóg kieruje do człowieka swoje słowo. Ono jest światłem, zaproszeniem, nadzieją. Przyjąć je, oznacza zaufać mu, pójść za nim, wyruszyć do Betlejem z prostą wiarą. W małym Jezusie nie rozpoznali Zbawiciela ani uczeni „nauczyciele ludu”, ani
pyszny, żądny władzy i opływający w bogactwa Herod. Wiedza, bogactwo i władza mogą skutecznie zamykać oczy na Boga. Z wysokości dumnej „Jerozolimy” czy Herodowego pałacu (dzisiaj powiedzielibyśmy z perspektywy mainstreamu), to, co się dzieje na przedmieściach, w zapadłych dziurach wydaje się mało ważne, godne najwyżej wzruszenia ramionami lub pobłażliwego uśmieszku. To nie przypadek, że prości, biedni, niewykształceni pasterze są pierwszymi odkrywcami tajemnicy Bożego Narodzenia. Ubodzy mają krótszą drogę do Betlejem. Rozpoznają Zbawcę w dziecku z Betlejem, bo stają przed Nim z pustymi rękami. Nie trzymają w nich kurczowo bogactwa, władzy czy wiedzy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Jaklewicz