Chesterton powiedział, że „istnieją tylko dwa rodzaje ludzi: ci, którzy przyjmują dogmaty i wiedzą o tym, oraz ci, którzy je przyjmują, ale o tym nie wiedzą”. Chrześcijanie należą do tej pierwszej grupy, i nie jest to powód do wstydu. Wręcz przeciwnie.
Słowo „dogmat” wywołuje opór. Ideałem jest dziś raczej uwolnienie się od wszelkich dogmatów. Bo dogmat w powszechnym przekonaniu oznacza rezygnację z myślenia, martwy schemat, utrwalony przesąd, przejaw umysłowej niesamodzielności, utratę wolności na rzecz autorytetu. Sami chcemy dochodzić do prawdy lub ją tworzyć. Także, a może zwłaszcza, w sferze religijnej. Kościół trzyma się dogmatów. Nie jest to, rzecz jasna, jedyny sposób wyrażania wiary, ale dogmaty nabierają nowego znaczenia właśnie w kontekście współczesnych tendencji sprowadzania religii do kategorii czysto subiektywnych. Czym właściwie jest dogmat? Czy wiara w dogmaty oznacza postawę niedojrzałego dziecka prowadzonego za rączkę?
Dogmaty nasze powszednie
Anna Świderkówna opowiadała kiedyś o rozmowie ze znajomym komunistą: „W czasie rozmowy rzucił: – Jestem ateistą. – Aha – mówię – czyli pan wierzy, że Boga nie ma. – Nie, nie. Ja w nic nie wierzę – zaoponował zaskoczony. – A mógłby pan dowieść, że Boga nie ma? – zapytałam. Usłyszałam, że go zatkało. Bo on nigdy nie pomyślał, że jego światopogląd też jest formą wiary”. W każdym światopoglądzie, w każdej filozofii istnieją pewne zdania, które przyjmuje się na wiarę. Ich prawdziwość zakłada się po prostu jako rzecz oczywistą. Każdy człowiek ma jakiś zasób nienaruszalnych podstawowych tez, pewnych punktów odniesienia, które stanowią rodzaju filtru w jego patrzeniu na świat, na siebie, na życie.
Ten zasób pewników to wręcz słownikowa definicja dogmatów. Człowiek wierzący uznając prawdę dogmatów katolickich, wie, jakie jest ich źródło: jest nim Kościół interpretujący Pismo św. i na tej podstawie formułujący pewne podstawowe twierdzenia wiary, którą głosi. Źródła „świeckich” dogmatów bywają różne i nie zawsze są jasno określone. Mogą to być starożytni czy współcześni filozofowie, publicyści, artyści, politycy, środowisko itd. Chesterton powiadał nieco złośliwie: „Tam, gdzie nie wierzy się w Boga, można wierzyć we wszystko”. Zwolennicy „niedogmatycznych” poglądów lubią powtarzać: „nikt mi nic nie narzuca”, „ja sam do wszystkiego dochodzę”, „jestem wolny w myśleniu”, itd. Zgodnie z tymi deklaracjami, „wolnomyśliciel” jako kryterium prawdy uznaje tylko siebie samego. Wierzący w kościelne dogmaty wyraża zaufanie do wspólnoty Kościoła, do której należy. Dlaczego ta pierwsza postawa uchodzi za bardziej racjonalną niż ta druga?
Czy szachy nie wymagają myślenia?
Dogmatyzm kojarzy się z postawą bezkrytyczną, utożsamia się go wręcz z zakazem myślenia. Myślenie naukowe, dojrzałe, nowoczesne powinno być za myśleniem bez dogmatu. To mit. Punktem wyjścia wszystkich nauk ścisłych są aksjomaty, czyli tezy, których się nie dowodzi. Z tych „dogmatycznie” przyjętych aksjomatów wyprowadza się drogą wnioskowania kolejne twierdzenia. Nasuwa się jeszcze jeden przykład, nieco lżejszy. Czy można uznać grę w szachy za coś, co nie wymaga myślenia? A przecież szachy mają swoje nienaruszalne, niezmienne zasady. Gracze muszą je respektować, zgodzić się na nie. Inaczej nie będzie żadnej sensownej, intelektualnej rozrywki. Dogmaty są właśnie jak te niezmienne reguły gry. Nie są szlabanami zamykającymi drogę do refleksji, ale są raczej punktami wyjścia wyznaczającymi kierunek myślenia. Zapraszają do myślenia, ale we „wnętrzu” gry. Nie jest więc tak, że mamy wybór: albo myślenie, albo dogmat. Wybieramy raczej między takim czy innym zestawem dogmatów.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Jaklewicz