Polacy lubią Irlandię. Podobne doświadczenia, przywiązanie do wiary i wartości. Irlandzcy chrześcijanie mieli też swoją czarną godzinę. Czy dziś jesteśmy skazani na kolejne podobieństwo z Irlandią?
Katolicki naród, niepodważalny autorytet moralny Kościoła w społeczeństwie. Tak postrzegana była Irlandia przez długi czas. I wydawało się, że tak będzie zawsze. Tym większy szok wywołało ujawnienie przez media podwójnego życia cieszącego się zaufaniem biskupa i popularnego księdza. Niespodziewany kryzys odsłonił narastające tak naprawdę od lat 60. stopniowe załamywanie się wizerunku kraju jako nieskazitelnej przestrzeni żywej wiary. Kryzys okazał się wprawdzie okazją do oczyszczenia ze złudzeń, hipokryzji i niezdrowego samozadowolenia, ale kosztem pustoszejących kościołów. Czy taka musi być cena przebudzenia we wspólnocie chrześcijan?
Samotna wyspa wierzących
Irlandczyk-katolik. To hasło chyba jeszcze bardziej niż polski odpowiednik oddawało rolę wiary i miejsce Kościoła w życiu społecznym Irlandii. Chrześcijaństwo zadomowiło się tam już 500 lat przed chrztem Polski. Przez długi okres w historii katolicyzm był częścią tożsamości narodowej Irlandczyków, podległych aż do 1922 roku królowej brytyjskiej. Protestancki najeźdźca jeszcze bardziej wzmacniał religijną odrębność jednocześnie biedniejszej od Wielkiej Brytanii i przez to zakompleksionej części imperium. Podobnie jak w Polsce, ok. 95 proc. mieszkańców Zielonej Wyspy deklarowało wiarę i przynależność do Kościoła katolickiego. Wpływ nauczania Kościoła był widoczny zarówno w konstytucji z 1937 roku, jak i w praktyce ustawodawczej i wykonawczej państwa. Bezkompromisowy zakaz aborcji, niedopuszczalność rozwodów i sprzedaży środków antykoncepcyjnych były naturalną konsekwencją uznania moralnego przewodnictwa Ewangelii i głoszących ją pasterzy. W każdą niedzielę tłumy wiernych zdążały zgodnie w kierunku kościoła, a seminaria duchowne co roku wypełniali licznie kandydaci do kapłaństwa.
Już w latach 60. można było zaobserwować, że sytuacja stopniowo się zmienia. Duży wpływ miało na to m.in. sąsiedztwo wydzielonej Irlandii Północnej (części Korony Brytyjskiej). Wielu Irlandczyków pozazdrościło większej, jak sądzili, otwartości na świat północnym rodakom. Same relacje z Wielką Brytanią nie były już tak napięte jak dawniej, m.in. dzięki przystąpieniu obu krajów do Wspólnoty Europejskiej. To z kolei pozwoliło Irlandii stopniowo, ale radykalnie zmienić swoją sytuację gospodarczą. Dzięki temu kompleks biedniejszego sąsiada ustąpił triumfowi świeżego sukcesu (nawet dzisiaj Brytyjczycy nie chcą się przyznać, że wzrost gospodarczy w Irlandii jest wyższy niż u nich).
W takiej sytuacji katolicyzm coraz rzadziej pełnił funkcję instrumentalną w walce o tożsamość z jednej strony, z drugiej zaś postępował coraz większy krytycyzm wobec obowiązującej dotąd wizji świata. Związane to było m.in. z pewnym przesileniem w strukturze społecznej: coraz więcej Irlandczyków osiedlało się w miastach. Obecnie ponad jedna trzecia społeczeństwa rezyduje w aglomeracji stołecznej, Dublinie. Życie miejskie zaczęło sprzyjać większej swobodzie myślenia, wyboru stylu życia, z czasem także swobodzie obyczajowej i pogoni za sukcesem. Wychodzenie Irlandii z biedy sprawiło ponadto, że duża część dawnych emigrantów wróciła do kraju. Z doświadczeniem innego stylu życia, czasem z zupełnie odmiennym systemem wartości.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina