Tego jeszcze w Unii nie było: Bułgaria i Rumunia wstępują do Wspólnoty Europejskiej z mocno ograniczonym kredytem zaufania. Czy „członkowie drugiej kategorii” mogą pomóc Europie, próbującej ustalić kierunek dalszej drogi?
Pozornie wszyscy mają powody do zadowolenia. Bułgaria i Rumunia – bo zostają przyjęte do klubu państw, który przez kilkadziesiąt lat umożliwiał swoim członkom rozwój gospodarczy, swobodny przepływ towaru, usług i osób, a z dawnych wrogów uczynił sojuszników. Z kolei dla byłych krajów komunistycznych, od dwu i pół roku członków UE, rozszerzenie jest kolejnym etapem zwijania żelaznej kurtyny i poszerzania świadomości Zachodu, że Europa Centralna i Wschodnia ma wiele do zaoferowania. Cieszą się także Komisja i Parlament Europejski, bo udało się dotrzymać napiętych terminów i zmusić kandydatów do przeprowadzenia niezbędnych reform. Jednocześnie wszyscy aktorzy sceny europejskiej mają powody do niepokoju. Nowi „unici” – bo ich członkostwo opatrzone jest niespotykaną dotąd liczbą sankcji i ograniczeń, co budzi skojarzenia z „członkostwem drugiej kategorii”.
„Dziesiątka” z 2004 roku (w tym Polska) – bo teraz także ona odczuje koszt solidarności z uboższymi partnerami. Komisja i Parlament Europejski – bo trudno będzie wytłumaczyć, dlaczego z poczekalni do UE szybciej wychodzą mniej przygotowani kandydaci. Wreszcie cała Unia Europejska przy okazji tego rozszerzenia musi odpowiedzieć sobie na najważniejsze teraz pytanie: dokąd, z kim i kiedy idziemy dalej.
Na swoim miejscu, ale…
Obecność Bułgarii i Rumunii w strukturach jednoczącego się kontynentu jest dopełnieniem największego rozszerzenia w historii integracji europejskiej, jakie miało miejsce w 2004 roku. Pierwotnie kraje te miały wstąpić do UE razem z dziesiątką innych kandydatów. Jednak stan ich przygotowania daleko odbiegał od także niedoskonałych pod wieloma względami Polski, Litwy czy Węgier. Nieuregulowany status mniejszości narodowych, abstrakcyjna sprawiedliwość sądów i powszechna korupcja to tylko niektóre punkty, na które eurodemokracja nie mogła przymknąć oka.
Nie oznacza to wcale, że w ciągu dwóch lat przedłużonej poczekalni udało się zlikwidować całkowicie te braki. Owszem, Parlament Europejski w rezolucjach o przystąpieniu obu krajów do UE uznaje osiągnięcia nowych członków w dziedzinie sprawiedliwości, spraw wewnętrznych i gospodarczych (w Bułgarii wzrost PKB osiągnął 6,1 proc., a bezrobocie spadło do 8,7 proc.). W tych samych dokumentach jednak PE stwierdza, że jest cała gama spraw, które stawiają pod znakiem zapytania realne korzystanie przez Bułgarię i Rumunię z przywilejów członkowskich.
To przede wszystkim stojąca ciągle w miejscu odnowa sądownictwa, korupcja, fatalna infrastruktura lotnicza oraz handel ludźmi (głównie kobietami przeznaczonymi do prostytucji) oraz dyskryminacja mniejszości narodowych i grup etnicznych. Skutkiem tego będzie niespotykana dotąd kontrola w tych krajach prowadzona przez instytucje unijne. Nowym członkom grozi m.in. nieuznawanie wyroków sądowych przez Brukselę, izolacja ich samolotów od unijnych lotnisk i, rzecz jasna, wstrzymanie unijnych dotacji. – To próba uspokojenia opinii publicznej na Zachodzie, że w razie czego mogą wycofać swoją pomoc – uważa europoseł Konrad Szymański z parlamentarnej frakcji Unia na rzecz Europy Narodów (UEN).
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina