Konflikt zbrojny Hezbollahu i Izraela wybuchł gwałtownie. Nikt nie przewidywał, że rozwinie się tak szybko i tragicznie.
Wzrasta liczba zabitych – po stronie libańskiej ponad trzystu, w przytłaczającej większości – cywili. Po stronie izraelskiej – około trzydziestu. Rannych jest w sumie ponad półtora tysiąca osób. W Izraelu nikt nie myślał, że życie w spokojnej Galilei nagle zamieni się w udrękę, lękliwe oczekiwanie, czy nie spadną rakiety szyickiego Hezbollahu. W Libanie, który powoli leczył rany po poprzedniej wojnie domowej, nie spodziewano się, że koszmar wojenny tak szybko stanie się dramatyczną rzeczywistością. Eskalacja konfliktu pokazała całemu światu, jak napięta ciągle jest sytuacja polityczna na Bliskim Wschodzie.
Ludność Libanu przeżywa dramat izraelskich nalotów i masowy exodus – pół miliona Libańczyków i obcokrajowców opuściło domy. Próbują wydostać się z Libanu, praktycznie odciętego od świata. Zniszczone jest międzynarodowe lotnisko w Bejrucie, zbombardowane szosy do Syrii, zablokowane porty. Żadne miejsce w Libanie nie jest bezpieczne, bo niemal wszędzie Hezbollah miał swoje bazy ćwiczeniowe, centra działalności politycznej i społecznej, wytwórnie i składy broni, stanowiska ogniowe – które atakuje teraz izraelska armia.
Zaatakował Hezbollah
Izrael broni swego prawa do zapewnienia bezpieczeństwa mieszkańcom i egzystencji państwa. Został pierwszy zaatakowany. To była przemyślnie opracowana operacja. 12 lipca o świcie na przygraniczne miejscowości izraelskie spadły szyickie rakiety. Jednocześnie bojówki Hezbollahu zaatakowały na terytorium Izraela wojskowe patrole. W świetle prawa międzynarodowego był to akt zbrojnej agresji. Ośmiu izraelskich żołnierzy zginęło, dwóch zostało porwanych. Za ich uwolnienie przywódcy Hezbollahu zażądali zwolnienia palestyńskich i libańskich więźniów z izraelskich więzień. Tego samego zażądali dwa tygodnie wcześniej palestyńscy ekstremiści, którzy w podobnej akcji, tyle że na izraelskim obrzeżu Strefy Gazy, porwali żołnierza, a podczas ataku zabili dwóch i kilku ranili. W ten sposób, w ciągu dwóch tygodni utworzyły się dwa fronty zbrojnego konfliktu: palestyńsko-izraelski w Strefie Gazy, oraz między Hezbollahem i Izraelem na terytorium Libanu i północnego Izraela.
To nie jest konflikt izraelsko-libański. To konflikt, który odsłonił cały dramat i słabość Libanu – niegdyś zwanego Szwajcarią Bliskiego Wschodu. Liban – przez stulecia chrześcijańska wyspa w morzu islamskim – dzisiaj jest zdominowany przez muzułmanów. Większość chrześcijańskich Libańczyków – maronitów – żyje w diasporze, poza swoją ojczyzną. Słaby Liban jest też uwikłany w bliskowschodnią brudną grę polityczną – poddany wpływom Syrii i Iranu, w wewnętrzne spory polityczne. Południe Libanu kontrolowane jest przez skrajny szyicki Hezbollah. Armia libańska nie zapuszczała się tam. Ponadto w Libanie są obozy palestyńskich uchodźców.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Ryszard Montusiewicz, korespondent KAI, Radia Watykańskiego i Polskiego Radia w Izraelu