Ludzie godni wezwania

W sprawie przyjścia Pana naszego, Jezusa Chrystusa, i naszego zgromadzenia się wokół Niego” narasta dziś wiele orędzi, przestróg i wizji.

2 Tes 1, 11 – 2, 2

Bracia:

 

Modlimy się stale za was, aby Bóg nasz uczynił was godnymi swego wezwania i aby z mocą wypełnił w was wszelkie pragnienie dobra oraz działanie wiary. Aby w was zostało uwielbione imię Pana naszego, Jezusa Chrystusa – a wy w Nim – za łaską Boga naszego i Pana Jezusa Chrystusa.

W sprawie przyjścia Pana naszego, Jezusa Chrystusa, i naszego zgromadzenia się wokół Niego prosimy was, bracia, abyście się nie dali zbyt łatwo zachwiać w waszym rozumieniu ani zastraszyć bądź przez ducha, bądź przez mowę, bądź przez list, rzekomo od nas pochodzący, jakby już nastawał dzień Pański.

 

Niektórzy źle znoszą kazania wygłaszane na temat „końca świata” czy „czasów ostatecznych”. Napełniają nas trwogą apokaliptyczne obrazy rozsypujących się w ogniu nieba i ziemi. Księża zbyt wprost opowiadający się za potrzebą zdecydowanej walki ze złem i Antychrystem są ośmieszani albo oskarżani o niezdrowy katastrofizm. Powrót Pana sam w sobie nie powinien w nas budzić strachu ani negatywnych emocji. On sam przecież powiedział, że gdy powróci, zabierze nas do swej radości. Perspektywa spotkania się z Nim nie powinna nikogo wytrącać z równowagi. Jeśli tak jest, znaczy to, że Go nie oczekujemy. Nasze biodra czujności nie są przepasane, nasze pochodnie nadziei wygasły. Ogarnął nas letarg tymczasowości, tylko sumienie drży przed perspektywą sądu. Nieraz wołałem w homiletycznej emfazie: „Kto chce pójść do nieba?”. Podnosiło się wiele rąk. Gdy dopytywałem: „A kto chce trafić do nieba już dzisiaj, za chwilę?” – odpowiadało milczenie.

W szkole, do której uczęszczał św. Alojzy Gonzaga, dzieciaki lubiły grać w piłkę, przerywając sobie od czasu do czasu bieganie za szmacianką jakimś zaskakującym pytaniem. Udzielenie przez kogoś z drużyny satysfakcjonującej odpowiedzi pozwalało grać dalej. Pewnego razu ktoś zatrzymał piłkę i zapytał: „Co byście zrobili, gdybyście się dowiedzieli, że została wam tylko godzina życia?”. Jeden rzucił: „O rany, pobiegłbym w te pędy się wyspowiadać”; inny: „Padłbym na kolana przed Najświętszą Panienką”; jeszcze inny: „A ja starałbym się pożegnać z najbliższymi”. Święty Alojzy odparł: „A ja dalej grałbym w piłkę”. Pan przyjdzie na pewno. Chrześcijanin nie powinien nigdy czuć się zaskoczony tą wiadomością. Całe życie powinno być skupione wokół tego celu i tego oczekiwania.

Czy to właśnie oznacza bycie „godnym Jego wezwania”? Czy z tym wiąże się „wszelkie pragnienie dobra” i „działanie wiary”? Karol Wojtyła nieraz mówił narzeczonym i małżonkom o konieczności „wyboru stanu”. To samo dotyczy wezwanych do kapłaństwa i życia konsekrowanego. Nie wystarczy poczuć się powołanym przez Pana i przyjąć owo powołanie. Potrzeba też niejako podpisać się pod nim obiema rękami: „Nie tylko przyjmuję, Panie, twój pomysł na moje życie, ale z całego serca chcę tak właśnie żyć”. Tak dokonuje się „wybór stanu”. W kapłaństwie czy małżeństwie, póki człowiek do niego nie dorośnie, może wahać się i podlegać wielu nieprzyjemnym próbom wierności. Gdy natomiast powiesz Bogu: „Nie tylko przyjmuję, ale tego właśnie chcę – chcę być aktywnym księdzem do ostatnich chwil mego życia, chcę zestarzeć się przy moim mężu i dzieciach na dobre i na złe” – twoje biodra staną się mocno przepasane, a pochodnia będzie spalać się równym płomieniem. Przyjście Pana wówczas przestanie być zaskakującą perspektywą, ale świadomie urzeczywistnianym projektem. •

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

ks. Robert Skrzypczak