Ukraiński kryzys gazowy pokazał, że Rosja używa gazu ziemnego jako broni politycznej. Dla Polski to ostatni sygnał, aby zbudować alternatywę dla rosyjskich dostaw.
Pod koniec 2004 r., gdy decydował się los pojedynku o urząd prezydenta Ukrainy, Gazprom podpisał umowę gazową z ówczesnym premierem Janukowyczem. Umowę bardzo korzystną dla strony ukraińskiej. Zdecydowano, że rosyjski gaz, który w Europie kosztuje ok. 250 USD za 1000 metrów sześciennych, będzie jej dostarczany w cenie 50 USD za 1000 metrów sześciennych. Janukowycz mógł pochwalić się przed wyborcami, że potrafi dogadać się z Rosją w sprawach, od których zależy przyszłość Ukrainy. Kiedy jednak Janukowycza pokonała „pomarańczowa rewolucja”, Kreml spróbował użyć „gazowego argumentu” już nie jako „pozytywnego wsparcia”.
Zamrażanie Ukrainy
Jesienią ubiegłego roku Gazprom, wsparty przez prezydenta Putina, wbrew istniejącym zobowiązaniom, zażądał od nowego roku kwoty 230 USD za 1000 metrów sześciennych. Jednocześnie gazowy potentat zagroził całkowitym zamknięciem dostaw rosyjskiego gazu na Ukrainę. Dostawy z tamtego kierunku stanowią blisko 75 proc. gazu ziemnego dostarczanego na Ukrainę. W ten sposób Kreml usiłował skłonić ukraińskich wyborców do zastanowienia się, czy warto w marcu br. głosować na partię „Nasza Ukraina”, wspieraną przez prezydenta Juszczenkę. Pomysł był prosty: wykazać, że lider „pomarańczowej rewolucji” nie potrafił przeciwdziałać gigantycznemu kryzysowi energetycznemu.
Gazowy dyktat okazuje się jednak ryzykowny i dla Kremla. Zakręcenie kurka na potężnym gazociągu „Braterstwo” nadszarpnęło reputację Rosji jako producenta i dostawcy cennego paliwa. Gazu zaczęło bowiem brakować nie tylko na Ukrainie, ale też na Słowacji, Węgrzech, w Niemczech, we Włoszech i Francji, a przede wszystkim w Austrii. Bo przez Ukrainę do Europy płynie ok. 80 proc. gazu eksportowanego tam przez Rosję. Problemem musiała zająć się Bruksela, nieukrywająca zdziwienia, że ich ulubiony lokator Kremla nagle zapomniał o regułach wolnego rynku. W tej sytuacji Rosji nie pozostało nic innego, jak poszukać kompromisu z Ukrainą i przyjąć stawki proponowane przez prezydenta Juszczenkę, czyli ok. 95 USD. Co równie ważne, Ukrainie udało się zachować suwerenność na obszarze rurociągów gazowych biegnących przez jej terytorium. Są one nadal własnością ukraińskiego Naftohazu, a nie międzynarodowego konsorcjum, jak planowali Rosjanie.
Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich Jacek Cichocki przekonuje, że to wielki sukces Ukrainy. – Te wydarzenia wskazują także, jak daleko jest Rosji do europejskich standardów – mówi Cichocki. – Jednocześnie pokazują, że zależności gazowe są dwustronne. Jeżeli Rosja chce sprzedawać swój gaz w Europie, a jest to bardzo ważne źródło dochodów jej budżetu, nie może sobie pozwolić na takie awantury, gdyż po prostu traci wiarygodność.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Grajewski, Przemysław Kucharczak, Sebastian Musioł