Kto mówi „znam Jasną Górę”, jest albo paulinem, albo nie wie,co mówi.
Zakonnicy siedzieli przy długich stołach jasnogórskiego refektarza. Nad wielką salą unosił się gwar rozmów. – Silentium! – rozległ się nagle donośny głos. Mnisi ucichli, rozglądając się ze zdziwieniem, któż to wzywa ich do uciszenia się. Po chwili wrócili do przerwanych pogawędek. – Silentium! – zabrzmiało ponownie. Gdy sytuacja powtórzyła się po raz trzeci, zdumieni paulini dostrzegli, że to przemawia ukrzyżowany Chrystus z umieszczonej na ścianie figury. Zrozumieli, że Jezus upomina ich przed zbliżającym się Wielkim Piątkiem.
Dobrze tu umrzeć
– To legenda, ale ona coś w sobie ma – opowiada ojciec Stanisław Tomoń, rzecznik Jasnej Góry. To „coś” to duch zakonu, którego członkowie od stuleci ożywiają starodawne mury jasnogórskiego klasztoru. Mury w części niedostępne dla zwykłych śmiertelników. To dziwne uczucie, gdy wkracza się do strefy ściśle klasztornej. Sanktuarium, pełne zazwyczaj zgiełku cisnących się tłumów, tu ma zupełnie inne oblicze. Za drzwiami furty jest cicho i spokojnie. Tonącymi w półmroku korytarzami przemykają z rzadka postacie w białych habitach. Na ścianach zabytkowe obrazy. Najwięcej jest portretów kolejnych przeorów. Wśród nich podobizna jednego z naszych rozmówców, najstarszego obecnie paulina, ojca Jerzego Tomzińskiego. – Jestem podobny? – śmieje się „oryginał”, stojąc pod swoim wizerunkiem. – Patrzcie, już mnie powiesili – żartuje.
Nie zawsze było mu wesoło. Musiał stawić czoło ciężkim zagrożeniom. Był tu w najtrudniejszych czasach PRL i jako przeor, i jako generał zakonu. – To też był potop. Bez Jasnej Góry walka z komunizmem byłaby znacznie trudniejsza – kiwa głową.
– Jasna Góra ma w sobie tajemnicę – powtarza. Jej część, chyba najważniejsza, jest zastrzeżona tylko dla spowiedników. Ojciec Tomziński czasami radził księżom: „Usiądź w konfesjonale i spowiadaj tu przez sześć godzin albo więcej. Wtedy poznasz Jasną Górę”. On sam, bywało, siedział i po dwadzieścia godzin. – Trzeba było, bo jak ryba bierze, to się sieci nie zostawia. A tu biorą grube szczupaki – wspomina. Pamięta, że kiedyś przyszedł tu człowiek, żeby umrzeć. – Wyspowiadał się, patrzę: nieboszczyk! – uśmiecha się. Uśmiech jest tu na miejscu, bo trudno wyobrazić sobie lepszą śmierć. Zresztą, dobrze jest żyć tam, gdzie inni życzyliby sobie umierać.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Franciszek Kucharczak