„Cieszę się, że matka ma wrażenie, że »stoi w miejscu« w swoim życiu duchowym. Cieszyłbym się jeszcze bardziej, gdyby matka miała uczucie, że się cofa!” – pisał znany angielski benedyktyn o. John Chapman do zakonnicy szukającej duchowej porady.
Genialne zdanie! „Cieszyłbym się jeszcze bardziej, gdyby matka miała uczucie, że się cofa!”. To kpina? Ironia złośliwego benedyktyna? Nie. Mądra duchowa porada. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Bożym porządku. „Wstępowanie ku Bogu polega przede wszystkim na długim i bolesnym zstępowaniu” – naucza brat Efraim, założyciel Wspólnoty Błogosławieństw. Sam z dnia na dzień czuję się coraz gorszy. Mam wrażenie, że stoję w miejscu. Nie sam, cała wspólnota zamarła w bezruchu. Nie widzę żadnych duchowych postępów, irytują mnie zwroty „duchowy wzrost”, „modlitewny rozwój”. Stoję w miejscu. Jak kołek. Nie potrafię się już modlić, zapomniałem, co znaczy neofickie zawierzenie. Dziś jest dla mnie synonimem obciachu, jakąś dziecinną, infantylną grą. Mam wrażenie, że rozpoczęty przed laty maraton stanął w miejscu. Gdzie długo wyczekiwany napis META? Czy zepsuł mi się zegarek? Dlaczego nie drgnie w nim ani jedna wskazówka?
Samo rośnie!
A może to, paradoksalnie, znak, że biegnę? „Z królestwem Bożym – czytam w Ewangelii – dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy, nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak”. Może to znak, że doświadczając z dnia na dzień swej bezradności, czując się dosłownie „wdeptanym w ziemię”, maszeruję jednak do przodu? W czasie gdy katujemy się, nie widząc żadnych duchowych postępów, Pan Bóg zbliża się, kładzie dłoń na naszych głowach i szepcze: „Moje dzieci”. Św. Tereska z Lisieux pisała: „Czas jest tylko złudzeniem, snem. Bóg widzi nas już w chwale i cieszy się z naszej wiecznej szczęśliwości”. Bóg widzi nas tak, jak będziemy wyglądali w chwale nieba. A my zachowujemy się jak trędowaci. Nieustannie rozdrapujemy rany…
Dobrze, czyli źle
– Nigdy nie zgadniemy, jak wygląda nasze duchowe życie – opowiada Antonina Krzysztoń, popularna wokalistka. – Kiedyś żyłam w takim samozadowoleniu. Nie jest aż tak tragicznie, cieszyłam się, mogłoby być gorzej. Czytałam Pismo, różne nabożne książki, chodziłam do kościoła. Pewnego dnia brałam udział w ślubie znajomej karmelitanki. I tuż po nim niespodziewanie doznałam takiego stanu, jakby zapaliły się we mnie wszystkie światła. Zobaczyłam, co się ze mną duchowo dzieje. Obraz był wstrząsający: leżałam na marach tuż przed śmiercią. A miałam wrażenie, że nie jest tak źle... Przeżyłem nieraz podobną historię. Kiedy kilka lat temu leżałem pobity na ulicy, w mojej głowie pulsowało zapewnienie Boga, które kilka minut wcześniej usłyszałem na spotkaniu wspólnoty: „Kto was dotyka, dotyka źrenicy mojego oka”. On był wówczas ze mną, cierpiał, czuł mój ból. Natomiast gdy na spotkanie autorskie przyjechały młode piękne dziewczyny, długowłosi „załoganci” ustawiali się po autografy, a księża, wychwalali moje teksty, zaniepokojeni bracia i siostry ze wspólnoty szeptali: „Uważaj!”. Uważać? Na co? Przecież kontroluję sytuację. Dam sobie radę! Nie miałem racji. Nie dam sobie rady. Do czego w takich sytuacjach potrzebny jest mi Bóg? Zaufam sobie, spocznę na laurach, będę udawał pokornego. Czy przypomnę sobie, że jestem jedynie „poronionym płodem” (jak pisze o sobie św. Paweł), w którym zakochany jest sam Stwórca?
Jestem gorsza, a On lepszy
Rozmawiałem niedawno z dziewczyną, która wróciła właśnie z ignacjańskich rekolekcji. Domyślałem się, co powie: „Naładowałam duchowe akumulatory, poczułam się lepsza” itd… Jej opowieść kompletnie mnie zaskoczyła. Powiedziała: „Po rekolekcjach poczułam się gorsza. Ale jednocześnie zobaczyłam, że Bóg jest lepszy”. To prawdziwy sens rekolekcyjnych wyjazdów. Nie chodzi nawet o to, by ujrzeć, jak wygląda nasze życie duchowe, ale o to, by zobaczyć, w jaki sposób patrzy na nas Bóg. To jedynie ma sens. Jedziemy na rekolekcje, by na własne oczy przekonać się, że Brat Efraim piszący słowa: „Czuję, że Bóg Ojciec pochyla się nad każdym ze swoich dzieci z wielkim bólem. Posunę się nawet dalej. Bóg szepcze do nas: »Przepraszam... Przepraszam za grzechy, które popełniliście«”, ma rację. By spojrzeć na siebie w sposób, w jaki On sam na nas patrzy.
Marcin Jakimowicz